Do dziś do Urzędu Miasta w Bieruniu nie wpłynęła ani jedna, przygotowana przez rzeczoznawcę wycena szkód wyrządzonych przez powódź. Tymczasem na rządową pomoc do 100 tysięcy złotych czeka w Bieruniu blisko 100 rodzin.

To ludzie, którzy podczas powodzi ucierpieli najbardziej. Dlatego starają się o tą największą rządową pomoc. Przy ulicy Jagiełły miesiąc temu wystawały tylko dachy. Mieszkańcy stracili wszystko. Trzy tygodnie po opadnięciu wody chcą wracać do normalnego życia, ale żaden z pięciu rzeczoznawców jeszcze tam nie dotarł. Powodzianie w takiej sytuacji są w kropce. Nie mają pieniędzy, by remontować zniszczone domy. Część osób zdecydowała się zapłacić firmom budowlanym zaliczki, a teraz zastanawiają się, za co pokryją pozostałe koszty remontu. Inni nie mają pieniędzy nawet na zaliczki.

Urzędnicy tłumaczą, że robią, co w ich mocy, ale procedura jest dość skomplikowana i dlatego praca rzeczoznawców tak długo trwa. Ich zdaniem, nie da się tego przyspieszyć. Pierwsze wyceny mają być gotowe jutro. Znacznie szybciej pieniądze dostaną ci, którzy starają się o pomoc do 20 tysięcy złotych. W ich przypadku wizyta rzeczoznawcy jest niepotrzebna. Tylko z Bierunia do wojewody trafiło już ponad 70 takich wniosków.

Ubezpieczyciele tłumaczą się olbrzymią skalą powodzi, ogromem pracy przy oględzinach i tym, że w wielu miejscach woda dopiero zeszła. U Henryka Morkisza z Bierunia jest sucho od 3 tygodni. Szkodę zgłosił 18 maja, ale do dziś nikt z PZU do niego nie przyszedł.

Pieniędzy nawet na zaliczkę po prostu nie ma. PZU tłumaczy, że ich eksperci pracują na maksymalnych obrotach. Na południu Polski rzeczoznawcy byli już w ponad połowie zalanych domów. I tu pojawia się różnica, dla niektórych to już połowa, dla innych dopiero połowa.

Problem dotyczy sporej liczby firm ubezpieczeniowych. Oprócz PZU, między innymi Hestii, którą pisemnie poinformowano o niepokojących sygnałach docierających od powodzian.