Odpowiedź na pytanie, czego boją się ci, którzy twierdzą, że boją się PiS-u jest bardzo prosta. Boją się tego, co się stanie, gdy okaże się, że strasząc PiS-em nie mieli racji. Czyli w praktyce boją się już nie tego, że PiS odniesie sukces w wyborach, ale tego, że uda mu się po wyborach dobrze rządzić. Czyli że zamiast być tym stereotypowym PiS-em z wyszczerzonymi zębami, okaże się jakimś takim neo-PiS-em, który przekona do siebie także obywateli dotychczas mu niechętnych. I dotychczasowa salonowa narracja runie.

Z góry uprzedzam, że nie wiem, czy PiS może taki być, czy ewentualne wyborcze zwycięstwo potrafi dla naszego, wspólnego dobra wykorzystać. To nie jest przedmiotem tego tekstu. Nie mam jednak wątpliwości, że to nie PiS "wyciągający ludzi z domów o 6 rano", ale PiS uświadamiający wyborcom, w jakim matriksie do tej pory się znajdowali i dowodzący czynem, że można rządzić po prostu lepiej, budzi po stronie "salonu" największe przerażenie.

Dlaczego? To także proste. Jeśli Jarosław Kaczyński dotrzyma słowa, że to praca dla kraju będzie dla ewentualnego rządu jego ugrupowania absolutnym priorytetem, jeśli będzie w stanie udowodnić, że jego ludzie potrafią sprostać wysokim standardom służby publicznej, zada Platformie Obywatelskiej śmiertelny cios. Bo PO tego nie potrafiła i nadal nie potrafi.

PiS rozliczeniowy, "mówiący ciągle o Smoleńsku, korupcji, lustracji, in vitro i układach" jest tak naprawdę marzeniem wszystkich tych, którzy chcą, by nic w kraju się nie zmieniło. Taki PiS, nawet zwycięski i rządzący, pozostanie łatwym obiektem ataków. A atmosfera totalnej awantury, która będzie jego rządom towarzyszyć, bardziej nawet medialnej, niż rzeczywistej, może w końcu doprowadzić do spektakularnego wykolejenia, które da się wykorzystać po to, by "układ" zachować.

Znacznie gorszy dla obecnej klasy panującej scenariusz to PiS umiarkowany, ale stanowczy i merytoryczny, który nie da się wpuścić w pułapkę jak z lat 2005-07. Taki PiS mógłby do siebie stopniowo przekonać nie tylko tych, którzy i tak są mu od lat wierni, ale także tych innych, którzy są obojętni, albo niechętni. A przekonana do PiS opinia publiczna, może zażądać prawdziwych rozliczeń, których nawet medialnym jazgotem nie da się już zablokować. A wtedy i sprawie Smoleńska, i korupcji, i zaniedbań w polityce historycznej będzie się można uważniej przyjrzeć.

Jarosław Kaczyński musi sobie też oczywiście zdawać sprawę z tego, że PiS "bezzębny", "upupiony", wystraszony każdym medialnym atakiem też sukcesu nie osiągnie, a będzie się musiał tłumaczyć, tym razem przed własnym twardym elektoratem.  Po prawej stronie są silne, związane ze zmianą władzy oczekiwania, sztuką będzie takie wyważenie proporcji, by i wilk był syty i owca cała. Nic tak nie przeraża środowisk spod znaku anty-PiS, jak możliwość, że Jarosław Kaczyński wygra wybory i będzie w stanie w taki właśnie styl rządów wprowadzić. Mało prawdopodobne? Można się spierać. Trudne? Na pewno. Ale co najważniejsze, wcale nie niemożliwe. Układ rządzący to wie i tego boi się najbardziej.

Potwierdza to na finalnym etapie kampanii wyborczej nerwowość w szeregach konkurentów. O ile PO nie ma już właściwie wyjścia, musi grać na konflikt i pełne starcie, a wiarygodność PSL jako partii środka jest żadna, zaskakującego wyboru dokonała Zjednoczona Lewica. Oto nowa szefowa, Barbara Nowacka, kojarząca się do tej pory z retoryką silnie lewicową, ale jednak dość umiarkowaną, rzuciła się w wir kampanii z hasłami wprost wyjętymi ze słownika dotychczasowych liderów. Patrzę, widzę ukłon pod adresem betonowego elektoratu, ale jednak do końca nie rozumiem.

Przeciwnicy Platformy Obywatelskiej mówią, że swymi działaniami skompromitowała pojęcie "obywatelska". Mam wrażenie, że podobnie skompromitowane jest już nawet słowo "platforma". Doskonale zdają sobie z tego sprawę kandydaci PO w zbliżających się wyborach, którzy konkurują ze sobą głównie o to, kto na plakacie umieści mniejszy znaczek macierzystej partii. Jeśli senator, były minister obrony, który nie miał honoru podać się po Smoleńsku do dymisji uważa, że znaczek PO kompromituje go bardziej, niż własne nazwisko, to chyba coś to oznacza.

Wielu mówi, że łagodzenie wizerunku PiS to tylko sposób na wygranie wyborów. Myślę, że coraz większe grono nie tylko zwolenników tej partii wie już, że także na coś więcej.