Jeden dzień z życia oficera, odpowiedzialnego za bezpieczeństwo naszego arsenału rakietowego.

Barczysty, ubrany w standardowy ochroniarski garnitur funkcjonariusz siedział w przedsionku gabinetu Marszałka Sejmu i z zaciekawieniem obserwował tłum reporterów wchodzących do środka. Coś się kroiło, a on od kilku tygodni nie bardzo rozumiał, co się wokół niego dzieje. Tak też było tym razem. Zatrzaśnięta na jego lewym przegubie obręcz kajdanek od kilku tygodni łączyła go ze zwyczajnie wyglądającą aktówką. Kiedy przełożeni mu ją powierzyli, usłyszał, że ma jej pilnować jak oka w głowie. Trzymaj się z nią tego z wąsami – brzmiało krótkie polecenie.

Trzymał się więc tego z wąsami od kilku tygodni. Już kilka razy funkcjonariusz próbował mu wyjaśnić, co zawiera pilnie strzeżona walizka, za każdym razem był jednak spławiany przez konusowatego łysielca, który też nie odstępował wąsatego ani na chwilę. Ten z wąsami robił zaś rzeczy dziwaczne; zwoływał jakieś rady, czytał stenogramy, prowadził obrady Sejmu, jeździł po całej Polsce, zwiedzał szpitale, występował w TV, oglądał helikoptery, pływał łodzią… Barczysty funkcjonariusz z przykutą do przegubu tajemniczą walizką towarzyszył mu wszędzie. Do dziś.

Kiedy łysielec wyrzucił już z gabinetu fotoreporterów, operatorów kamer i innych obszarpańców, przyszła, jak się okazało, jego kolej – zaproszono go w końcu do gabinetu Marszałka. Funkcjonariusz z nieodłączną walizką stanął przed wąsaczem i zameldował: - Panie Marszałku! Walizka, którą pan widzi, związana jest ze sprawowaniem przez pana najwyższego urzędu. Zawiera kody startowe do naszych rakiet „Patriot”, jednak powinien pan wiedzieć. - Dobrze, bardzo dobrze, że są – przerwał mu wąsacz. - Nawet się kiedyś zastanawiałem, czy je pan tam ma – mruknął. - Ale teraz już niestety nie ja sprawuję ten urząd, właśnie złożyłem rezygnację. Niech pan z tym idzie do Senatu – oświadczył krótko wąsacz i dość ostentacyjnie zajął się jakimiś papierzyskami, zalegającymi biurko.

Pakował je do tekturowego pudła. Rozmowa była zakończona. Opuszczając gabinet, na samym wierzchu zgromadzonych w pudle dokumentów funkcjonariusz ze zdumieniem dojrzał instrukcję obsługi zamrażarki.

Było mu przykro. Od kilku tygodni miał wąsatemu do przekazania istotny komunikat, a ten potraktował go w końcu jak natręta. Oficer niezdecydowanie zatrzymał się w sekretariacie. Tym długim korytarzem do końca – podpowiedział mu wysiadujący w przedpokoju łysielec – A na końcu w prawo. Też niech pan pyta o Marszałka. Kiedy funkcjonariusz zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi, łysielec dorzucił – I niech pan nie zapomni tej swojej walizki... Poziom żartu bardzo konusowi odpowiadał, co dało się poznać po radosnym chichocie. Oficer wymienił ponure spojrzenie z sekretarką, dojrzałą damą, z którą zdążyli się już polubić. Też ledwo tolerowała łysielca. Do widzenia – powiedział, wyraźnie kierując to wyłącznie do niej. I wyszedł. Łańcuszek łączący go z walizką pobrzękiwał.

Przeszedłszy długi korytarz skręcił w prawo i dotarł do gabinetu Marszałka Senatu. Tam posadzono go w kolejnym przedpokoju. Na prośbę o rozmowę reakcja była podobna – później, nie teraz. Smętnie wpatrywał się w kajdanki i walizkę. Mam tam kody startowe, to najpilniej strzeżona aktówka w wypadku wojny – tłumaczył po chwili jakimś krawaciarzom – Tylko, że te kody… - Nikt nie zwracał uwagi na jego słowa. Drugi w jego życiu nosiciela walizki Marszałek właśnie udawał się na sesję zdjęciową. Podobno z pierwszym Marszałkiem i kimś jeszcze.

Zrezygnowany oficer, jeden z najlepiej wyszkolonych w kraju, posiadający certyfikaty dostępu do najściślej strzeżonych tajemnic, kolejnych kilka godzin spędził wraz ze swoją walizką w przedsionku gabinetu na końcu długiego korytarza. Wczesnym wieczorem w  telewizji pokazywali jakieś nieciekawe zgromadzenie, które wybrało sobie na szefa gościa, zachwalanego jako skrzyżowanie Shreka z Gladiatorem. Nawet go to ubawiło, tym bardziej, że gość rzeczywiście mu kogoś przypominał, choć do puli genów tej krzyżówki dorzuciłby jeszcze parę gatunków.

Wieczorem wraz z walizką stanął wreszcie przed Marszałkiem Senatu. Jestem tu z powodu bezpieczeństwa państwa. Ta walizka zawiera kody startowe do naszych rakiet, jednak powinien pan wiedzieć… Chwileczkę – przerwał my nieco roztargniony Marszałek – czy to ma związek z wykonywaniem obowiązków prezydenta?Oczywiście! – odparł nieco zmieszany tą niewiedzą funkcjonariusz. Chodzi jednak o to, że te kody… To bardzo miłe, ale to nie do mnie, kochany, już nie do mnie! – oświadczył ku zdumieniu oficera Marszałek. Trzeba było wcześniej, może byśmy sobie ponaciskali jakieś guziki… Teraz to musi pan szybciutko iść tym długim korytarzem do Marszałka Sejmu. Na końcu w prawo. Ale ja właśnie stamtąd przychodzę! – jęknął z głuchą rozpaczą oficer. No właśnie! Tam pan ma być. Razem z walizką. Chyba – znów się zawahał roztargniony Marszałek.

Pobrzękując łańcuszkiem, łączącym jego nadgarstek z walizką funkcjonariusz opuścił gabinet i powlókł się w drogę powrotną. Długim korytarzem, na końcu skręcając w prawo. Gabinet, który opuścił rano wyglądał niemal tak samo jak kilka godzin temu. Nie było jednak łysielca. Sekretarka przywitała go skinieniem głowy. Chciałbym porozmawiać z szefem – oświadczył zniecierpliwiony. Ten dzień był kompletnie beznadziejny. Cenny ładunek, o który dbał jak o źrenicę oka (nawet przypiął go sobie do lewej ręki, żeby w razie potrzeby prawą nadal móc sprawnie sięgać po pistolet) traktowany był jak piąte koło u wozu. Miał tego dość. Ku swojemu zdumieniu jednak tym razem zaproszono go do gabinetu natychmiast.

Wchodząc miał przeczucie, które stało się rzeczywistością z chwilą, kiedy siedzący za biurkiem Marszałek podniósł głowę. To był on. Skrzyżowanie Gladiatora ze Shrekiem. Nawet inicjały ma takie – przemknęło przez głowę oficera – GS. Faktycznie, jest w nim coś z GS-u – kłębiły się w głowie funkcjonariusza kolejne skojarzenia. A dokładniej z magazyniera w GS-ie

Słucham? – uśmiechnął się promiennie nowy lokator gabinetu. Mam tu walizkę z kodami startowymi do naszych rakiet – zaczął oficer. Meldowanie o tym stało się dziś jego motywem dnia – W związku z wykonywanymi przez pana obowiązkami powinien pan jednak być świadom, że… Zaraz! – przerwał mu GS – chodzi o obowiązki Prezydenta? Oficer zrezygnowany skinął głową. Koń by się zorientował. – A na Palikota nie ma pan kodu? Funkcjonariusz osłupiał, unosząc brew. Ten sposób wyrażania zdumienia podpatrzył u Jamesa Bonda, chyba w wykonaniu Rogera Moore’a. Spokojnie, to taki żart – machnęło ręką skrzyżowanie Shreka z Gladiatorem – Fajnie, że jest, ale jak nie na Palikota to nie będziemy z tego robili użytku. Barczysty oficer  z przypiętą do przegubu walizką zaczął jednak tracić cierpliwość. Zaczął tę część komunikatu, której jeszcze nikt nie dosłuchał do końca – Pan jednak musi wiedzieć, że te rakiety… - – Nic nie muszę! – wycedził GS, którego twarz stała się nagle znacznie bardziej shrekowata niż dotąd. Jestem Marszałkiem! Jak musisz, to znajdź sobie jakieś miejsce, albo przyjdź tu za miesiąc.  A teraz idź stąd, bo cię zniszczę!

W postawie GS-a było coś takiego, że oficer z walizką po prostu odwrócił się i wyszedł. W sekretariacie, kiedy już starannie zamknął za sobą drzwi, w końcu wybuchła jego gromadzona od tygodni frustracja. Do ciężkiej cholery! – wrzasnął – Za kim ja mam w końcu nosić tę cholerną walizkę!?

Najwyraźniej nie takie już wybuchy tu obserwująca sekretarka popatrzyła na niego ze współczuciem i z prostotą odparła – Za tym wąsatym. Tymi innymi niech się pan nie przejmuje. Oficer lekko zbaraniał. To po co mnie tak odsyłają? – zapytał bezradnie gapiąc się na kajdanki, łączące go z walizką z kodami. A bo ja wiem? – wzruszyła ramionami. Ja tu też mam dziś niezły cyrk. Rano był jeszcze wąsaty, potem rządził tu Niesiołowski, a teraz przez miesiąc ten… zastanowiła się chwilę – On mi kogoś przypomina. Wygląda jak jakiś magazynier, w GS-ie. Niech pan odstawi tę walizkę. Napijemy się kawy?

Oficer z ulgą odpiął kajdanki. Faktycznie, może niepotrzebnie się spinał. Zwłaszcza, że… Wie pani co? – zagadnął zrezygnowany – Żaden nawet nie dosłuchał, że te nasze kody są do rakiet nie uzbrojonych, ćwiczebnych…