Im więcej słucham relacji o życiu wewnętrznym partii rządzącej (ono istnieje!?), tym mniejszą mam ochotę na dowiadywanie się właściwie w imię czego młotkują się ci faceci. Jeśli jednak to właśnie uchodzi u nas za politykę, to idzie czas Wiplerów - polityków jeszcze bardziej... wyrazistych.

Od wielu dni jesteśmy bombardowani doniesieniami o kolejnych zagrywkach, jakie stosują wobec siebie aparatczycy, ubiegający się o pozycję w jednej z partii. Podekscytowani reporterzy relacjonują co, kto, komu, kiedy i o kim powiedział, jak, czemu i co - być może - miał na myśli, kto komu którą fuchę i z czyjego poparcia proponował...

Jacyś spoceni faceci nagrywają jeden drugiego, jacyś szczerzy demokraci ujawniają ratujące rzekomo czystość procedur taśmy nie przed, ale po głosowaniu, jacyś krętacze majaczą, że kiedy przed zjazdem mówili o "Jacku" to wcale nie chodziło im o Protasiewicza (a o kogo? Nicholsona?!), wszyscy przedstawiają się jako ofiary okoliczności...

Wszystko to nawet pouczające, ładnie opisuje prymitywizm polskiego życia publicznego, ale czemu uporczywie przedstawia się to jako spór polityczny? O co, poza tym, czyje na wierzchu, spierają się Schetynersi z Tuskitami? O OFE i ZUS? Politykę gospodarczą? Sześciolatki w szkołach? Wysokość podatków? Cokolwiek istotnego?

O co chodzi i kogo to obchodzi



Kiedy jeszcze mi się chciało, zapytałem kilkoro znajomych, o co ten spór. O władzę - usłyszałem. Władzę w kompromitującej się coraz bardziej, dołującej w sondażach partii, gdzie frakcje oznaczone są nie etykietą światopoglądową, ideową czy stosunkiem do czegokolwiek istotnego, ale stosunkiem do Grzegorza Schetyny?!

Co mnie to wszystko obchodzi?! Kuglują w wewnętrznych wyborach - shame on them! Mają problem z łamaniem przez kolegów prawa - won z takimi kolegami, a z korupcją - precz do prokuratury! Chcą się pogrążyć - bardzo proszę, wyborcy i tak wystawią im rachunek.

Tylko proszę - przenieśmy te doniesienia z kolumn oznaczonych "polityka" do jakiegoś Politycznego Bubelka, czy innego NoCoWy. Razem ze zdjęciami śpiącego o czwartej rano przed nocnym klubem posła, który nie umiał rozpoznać umundurowanego policjanta przy radiowozie z "kogutami", razem ze szpakowato-tweedowym dżentelmenem, który sześć lat pracy rządu, w którym przez półtora roku był ministrem uznaje za kompletne fiasko, razem z politykami, którzy analizują zdjęcia satelitarne a przerasta ich posługiwanie się Skype'em, z matołkami mylącymi prokuratorię z prokuraturą itd.

Na to tylko zasługują.