Opinia publiczna dzieli się dziś na zwolenników tezy o arogancji niemieckich celników i przeciwnej - o arogancji europosła Protasiewicza. Być może dzieli się niepotrzebnie, bo przesadzili obaj.

Przebieg wydarzenia na frankfurckim lotnisku poznamy zapewne dzięki zapisom monitoringu, w jaki jest wyposażone. Spokojnie można jednak sobie wyobrazić, że przebiegało ono w sposób opisany poniżej, a więc taki, w którym każda ze stron nieszczęsnej spinki ma swoje racje i każda popełniła błędy.

Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego przyleciał do Frankfurtu we wtorek wieczorem. W to, że wcześniej, czyli na pokładzie samolotu, wypił dawkę alkoholu, upoważniającą do stwierdzenia, że był pijany - śmiem wątpić. Nie tylko dlatego, że następnego dnia od godz. 8:30 prowadził obrady PE, ale też dlatego, że nie wspomina o tym w żadnym kontekście niemiecka policja, która jeśli już zdecydowała się zatrzymać osobę z paszportem dyplomatycznym, spokojnie mogła poddać go też stosownym badaniom. Nie zrobiła tego, najwyraźniej z zachowania posła wnosząc, że nie jest o to nawet podejrzany.

Wg Protasiewicza zwracający mu paszport celnik użył słowa "raus", które nawet w obiektywnym tłumaczeniu nie kipi raczej serdecznością (oznacza tyle, co "won", "wynocha"). Dla człowieka wychowanego w Polsce słowo "raus" jest jednak jednym z podstawowych słów, zapamiętanych z bogatej historii stosunków polsko-niemieckich. Zapamiętanych jak najgorzej, w towarzystwie "Hoende hoch", i "Heil Hitler!". Kiedy brzmi "raus", widzimy podświadomie ludzi w mundurach feldgrau i charakterystycznych hełmach. Mówiący "raus" celnik nie popisał się nie tylko uprzejmością, ale i znajomością formowania świadomości kulturowej Polaków.

Na tym wspomnieniu oparta była zapewne reakcja Protasiewicza ("zagotowałem się"); wziąwszy paszport zawrócił i pouczył celnika o polskim postrzeganiu tego słowa, wspominając przy tym o używaniu siły przez ludzi w niemieckich mundurach w Auschwitz. Na dodatek opowiadając o tym wspomniał o przypominającym kibica wyglądzie krótko ostrzyżonego urzędnika - i nieszczęście gotowe.

Urzędnik okazał się bowiem tyleż niewrażliwy na postrzeganie Niemców przez Auslanderów z paszportami dyplomatycznymi, co czuły na sugestie związane z nazizmem swoich rodaków sprzed dziesiątków lat. Zamiast rozładowania niepotrzebnego napięcia obaj panowie wdali się w przetykaną "Heil Hitler" i podobnymi zwrotami "spinkę", zakończoną przez celnika wezwaniem policji.

Policjanci z kolei zdecydowali się europosła zakuć w kajdanki i zatrzymać, przy okazji popisując się średnio udanym żartem "pobiliśmy Łucenkę, ciebie nie będziemy bić".

Zaangażowanego w działania UE na Ukrainie posła ten nagrany zresztą tekst oburzył być może bardziej niż lekceważąco-obraźliwe "raus" celnika.

Potem wciąż świadomi, że zatrzymany jest posłem PE i w drodze na jego sesję (którą ma zresztą prowadzić) korzysta z immunitetu policjanci poddają go rewizji i zamykają w celi. Interweniuje konsul RP - wypuszczają Protasiewicza i przepraszają.

Nie upieram się przy szczegółach, nie twierdzę, że tak było. Twierdzę jednak, że opisane powyżej motywy mogły zaważyć na rozwoju wydarzeń.

Dziś Protasiewicz organizuje konferencję, na której przedstawia nagranie z "żarcikiem" policjantów na temat pobicia. Po południu rzecznik frankfurckiej policji przewiduje już umorzenie śledztwa w sprawie znieważenia celnika. A premier Tusk zapowiada wyciągnięcie wobec Protasiewicza konsekwencji, kiedy ten "ochłonie".

I właśnie tego w tym starciu łatwo zaperzających się ludzi trzeba: ochłonięcia.

Ale i wyciągnięcia konsekwencji.