Od tygodnia słyszę w sprawie autostrad to kluczowe słowo, i od tygodnia zastanawiam się, co to, do cholery, znaczy? Czy nie np. to, co klienci płatnego odcinka A4 znają pod nazwą "wyrób autostradopodobny"?

Rozpędzony i optymistyczny jak zawsze premier od kilku dni określeniem "przejezdność" wręcz zieje. Autostrada A2 między Łodzią a Warszawą na pewno będzie do Euro 2012 przejezdna. Nie "gotowa", tylko właśnie "przejezdna".

Przejezdna jak?

Może jednym tylko pasem ruchu, jak w wypadku notorycznie zwężanej autostrady Stalexportu między Krakowem a Śląskiem?

Może bez zjazdów, stacji benzynowych, ogrodzenia, wiaduktów  czy jakiejkolwiek związanej z autostradą infrastruktury?

Może z niewielkimi odcinkami, gdzie powstaną objazdy?

Z jakimś tymczasowym mostem pontonowym?

A może po prostu przejezdna amfibią, ew. Land Roverem czy Rosomakiem - jak dziś?

Powiedzieć o autostradzie "przejezdna" to mniej więcej tak, jak orzec o aucie, że jest "na chodzie", kiedy tylko daje się w nim odpalić silnik i wbić któryś z biegów.

Nie wiem co premier ma na myśli, kiedy mówi o przejezdności A2.

I nawet nie jestem pewien, czy na pewno chcę się tego dowiedzieć...