Zawsze tak jest po wyborach samorządowych - swoje w nich zwycięstwo obwieszczają wszystkie partie polityczne. I tajemnym sposobem wysnuwają z tego wniosek, że taki właśnie samorząd może dobrze spełniać swoją rolę. Po prostu nas "wkręcają".

Komunały o idei samorządności, małych ojczyznach, lokalnych problemach i interesach nijak się mają do rzeczywistości, w której sejmiki, rady i funkcje prezydentów obsadzają licznie partyjni kandydaci. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to nic nietypowego w skali Europy czy świata – naturą polityków jest poszerzanie strefy swoich wpływów, zarówno osobistych, jak i grupowych.

W polskim modelu takiej samorządności rażące jest jednak to, że bez żadnego zażenowania prowadzeniu kampanii poświęcają się osoby, którym (także w wyborach) obywatele przypisali zupełnie inne zadania. Jeździ po kraju i wspiera kampanie swoich kandydatów cały niemal rząd, jeździ Sejm. Czterdziestu posłów wręcz startuje w wyborach samorządowych. Albo uważają się za niezastąpionych, albo nie mogą się zdecydować który mandat społeczny jest im bliższy - lokalny czy ogólnopolski. Zwracam uwagę na proporcję - w wyborach innych niż parlamentarne startuje co 11 poseł!

Swoje zwycięstwa i porażki konkurentów w wyborach samorządowych też ogłaszają głównie politycy "centralni" : opozycja punktuje słaby wynik Platformy, Platforma wskazuje na swoje stabilne poparcie, przegrany PiS winą obciąża "PiS Light", PSL podkreśla swoje znaczenie, SLD wróży sobie świetlaną przyszłość bo mu lekko wzrosło… a gdzie są lokalne komitety wyborców? Gdzie zwolennicy bezpartyjnych? Gdzie cykliści, zabiegający o budowę ścieżek rowerowych? Dbające o przestrzeń wokół domu komitety wspólnot mieszkańców? Przeciwnicy/zwolennicy budowy hipermarketu, stworzenia aquaparku czy zorganizowania festiwalu?

Gdzie choć tacy, którzy sprawdzają działania poprzedniej kadencji samorządów, ale nie partyjni, dążący do zastąpienia PiS-u Platformą, Platformy Lewicą, Lewicy PSL-em i tak dalej? Sprawdzający nie po to, by konkurenta szachować kompromitującym rozliczeniem, ale po to, żeby wiedział o nim wyborca?

Mówiąc krótko - gdzie samorządowcy z krwi i kości, a nie z partii?

I dlaczego nasi samorządowcy są głównie z partii?