Zanim poziom związanego z powrotem Donalda Tuska entuzjazmu/lekceważenia przekroczy wszelkie rozsądne granice, chciałbym wiedzieć dlaczego właściwie dzieje się to, co widzę. Oficjalne odpowiedzi w tej sprawie są znacznie mniej ciekawe niż oczywiste pytania.

Wydarzenia polityczne zwykle mają przyczyny. Czasem nagłe, czasem będące kumulacją zdarzeń w jakimś okresie. Zakładam, że nagły, bo uzgodniony w ciągu ledwo kilku dni powrót Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Platformy Obywatelskiej też z jakichś przyczyn wynika. Nagłych i zmuszających do aż takiego wewnętrznego "blitzkriegu" jednak nie dostrzegam, a te stopniowo się nawarstwiające kumulują się przecież od lat, i jak dotąd nikogo do niczego tak raptownego nie nakłoniły. 

Czemu akurat teraz?

Platforma Obywatelska rzeczywiście nie ma się ostatnio najlepiej, i pewnie rzeczywiście głównie jej los leży na sercu jej założyciela. Założyciel ten jednak od lat obserwował nienajzręcznjejsze poczynania partii, ale kontentował się przy nich zwykle deklaracjami wsparcia, jakich należy oczekiwać od honorowego przewodniczącego. Co skłoniło go do "odbicia" partii z rąk obecnych władz?

Blitzkrieg czy bratnia pomoc?

Świadomie używam ofensywnego określenia "odbicie", bo przecież na jedno zdecydowane skinienie Tuska w ciągu kliku dni a nawet godzin jego partia dokonała zmian na stanowisku szefa (rezygnacja Borysa Budki), dwóch z czterech wiceprzewodniczących (odejście Ewy Kopacz i Bartosza Arłukowicza) i spacyfikowania najaktywniejszego z nich - Rafała Trzaskowskiego. 

Pełne entuzjazmu przedstawianie tego jako akcji ratunkowej nasuwa nieprzyjemne skojarzenia z udzielaniem bratniej pomocy w czasach, kiedy tak właśnie określano szybką interwencję zbrojną, zmieniającą władze w jakimś obszarze.

To porównanie jest oczywiście szarżą i grubą przesadą, niemniej mieszane uczucia zachwytu u jednych, a dziwnie mocno zaciśniętych szczęk u innych członków PO każą rozważyć, czy nie o tym właśnie myślą dziś ci drudzy.

Nie wiem zatem dlaczego akurat teraz ów ratunek następuje, ani przed czym dokładnie Platformę chroni: przed dalszymi rządami Budki, Kopacz, Arłukowicza? Ambicjami Trzaskowskiego?

Tasowanie zarządu

Nie pojmuję też, dlaczego wygląda to wszystko na przejęcie władzy i czemu członkowie demokratycznej partii z takim entuzjazmem godzą się na sztuczki w rodzaju "zrobimy z Donalda wice. Ewa i Bartek z wice odejdą, więc jak Borys zrezygnuje to wejdzie na miejsce Bartka, a szefem zostanie Donald, bo wtedy to nie Ewa ale on będzie najstarszym z wice". 

To oczywiście zgodne ze statutem, ale, szanowni członkowie Platformy - nie wydaje wam się to dość infantylne i cwaniackie? Niezupełnie zasługujące na szacunek jako metoda działania partii demokratycznej? A zapowiedzi konserwowania "tymczasowego" przywództwa Tuska, żeby opóźnić wybory szefa partii - nie kojarzą wam się z wciąż niepotwierdzonymi zamiarami PiS w sprawie obsady funkcji RPO, które tak krytykowaliście?

Dlaczego w ogóle?

Na planie najogólniej rozumianych zamiarów PO oczywiście jasne są zamiary odsunięcia od władzy dziś rządzących, odbudowania rangi jaką członkowie partii pamiętają z czasów jej świetności. To jednak odpowiedzi tak oczywiste, że zadawanie pytań jest w tych sprawach zbędne.

Zanim wszyscy zabrniemy w roztrząsanie tego, jak świetnie poradzi z tym sobie Donald Tusk chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, czemu akurat teraz i w jakim stylu się za to zabrał. Dziś może to wyglądać na marudzenie, kiedy jednak stanie się metodą działania - czy nie będzie lustrzanym odbiciem bezwzględności, z którą kojarzy się PiS?