Ze zdumieniem obserwuję histerię, w jakiej pogrążają się rozsądni skądinąd ludzie, wieszczący likwidację ulg podatkowych już w przyszłym roku. Rzut oka w kalendarz i wiedza o elementarnych zasadach stanowienia prawa dowodzą, że szanse na to są tak bardzo nikłe, że właściwie żadne.

Zmiany w ustawach podatkowych (poza akcyzą i VAT)  zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego można wprowadzać tylko do 30 listopada roku poprzedzającego ten, w którym miałyby obowiązywać. Czyli – jeśli mają wejść w życie 1 stycznia 2012, to musiałyby być przedstawione, uchwalone i opublikowane w Dzienniku Ustaw w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

Rząd takiego projektu ani nie przedstawił, ani nie uchwalił. Co więcej, rząd de facto nie istnieje, powstanie dopiero w piątek. I dopiero wtedy będzie mógł cokolwiek uchwalać, a potem przedstawiać Sejmowi.

W Sejmie zaś projektem ustawy powinna się zajmować komisja finansów publicznych, która… tak, nie istnieje. Sejm dopiero ją powoła, a jej posłowie będą musieli się zebrać i zorganizować swoje prace, wybrać przewodniczącego i wiceprzewodniczących itp.

Ponieważ zmiany ustaw podatkowych mają istotne skutki – ich omawianie nie może przebiegać w pośpiechu. Wymaga uzasadnień, analizy, zgłasza się wnioski, wnioski się głosuje… tego się nie da przeprowadzić w kilka godzin.

Nie zapominajmy też o tym, że ustawy rozpatrywane są w Sejmie w trzech czytaniach, a nie jest to procedura nader szybka. Kolejne po najbliższym posiedzenie Sejmu zaplanowano zaś na… grudzień. Z tej perspektywy trudno poważnie rozważać zdążenie z uchwaleniem na nim tego, co najpóźniej można uchwalić do końca listopada…

A do końca listopada z ustawami podatkowymi powinny się także uporać komisje senackie i Senat, który też niekoniecznie zrezygnuje z uważnego przyjrzenia się im i wniesienia poprawek. I te poprawki musiałby znów rozpatrzyć Sejm, a wcześniej jego komisja finansów…

Potem ustawę powinien podpisać prezydent, co też niekoniecznie jest przesądzone, jeśli się weźmie pod uwagę to, co Bronisław Komorowski publicznie deklaruje na temat ochrony rodziny – co łatwo można połączyć z ulgą rodzinną.

A jeśli wszystkie te kroki miałyby być przeprowadzone – te zaproponowane przez rząd (którego nie ma) projekty (których nie znamy), uchwalone przez Sejm (który nie powołał jeszcze komisji finansów i w listopadzie się nie zbiera) a potem przez Senat, podpisane przez niechętnego prezydenta  - musiałyby być opublikowane w Dzienniku Ustaw – do 30 listopada.

Jeśli ktoś sądzi, że to możliwe – gratuluję ułańskiej fantazji.

A jeśli ktoś w Kancelarii Premiera rozpuścił pogłoski o likwidacji ulg po to, by premier mógł pojutrze w exposé zapewnić, że tego nie zrobi... też gratuluję. Wielu się nabrało.