8 lipca 2010 przejdzie do historii jako Dzień Trzech Prezydentów. Właściwie p.o. Prezydentów. Albo jeszcze właściwiej – PO Prezydentów. Prezydencka władza rykoszetuje między politykami Platformy – od Komorowskiego do Komorowskiego.

Osobliwość przepisów i dziwaczny pośpiech Bronisława Komorowskiego, który postanowił przyspieszyć wydarzenia i już tuż po wyborach wymusić powołanie nowego marszałka Sejmu sprawiły, że mamy dziś aż trzy osoby wykonujące obowiązki głowy państwa – i wciąż ani jednego prezydenta pełnowymiarowego.

Do 8:31, kiedy Komorowski złożył rezygnację – obowiązki wypełniał on. Potem przewędrowały długaśnym korytarzem do Senatu i osiadły na barkach zaszytego w bocznym gabinecie marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, by wieczorem obdarować sobą namaszczonego przez Sejm na stanowisko marszałka – Grzegorza Schetynę. Ten może ich troszkę poużywa i zatrzyma je sobie do początku sierpnia.

A potem wrócą do Bronisława Komorowskiego na 5 lat – do sierpnia 2015.

Nie rozumiem, czemu prezydent elekt pozbył się funkcji marszałka i mandatu poselskiego. Może chciał się kopnąć do Budy Ruskiej żeby odpocząć. Może nie przewidział, że w krzakach i na drzewach wokół jego posiadłości już zalęgli się paparazzi i o spokoju raczej nie może być mowy. To jednak jego sprawa.

Ja zaś zastanawiam się, czy pod dyktando nawet nieźle pomyślanych przepisów konstytucji i ordynacji wyborczej – nie brniemy aby w absurd. Czy może nie należałoby prostego skądinąd przypadku przenoszenia obowiązków prezydenta po opróżnieniu tego urzędu uregulować jakoś inaczej. Na przykład powierzając jego obowiązki na czas określony – bez możliwości zrzekania się. Albo zakazując osobie kandydującej w wyborach – wykonywania tych obowiązków. Bez większego problemu nie kandydujący przecież Bogdan Borusewicz mógłby wtedy pełnić rolę prezydenta od dawna. Wykonując te obowiązki miałby większe pole manewru niż związany polityczną poprawnością kandydata Bronisław Komorowski. Ten z kolei miałby i więcej czasu na prowadzenie kampanii, i nie musiałby teraz rozstrzygać, co zrobić, by jako prezydent elekt za miesiąc nie składać przysięgi przed samym sobą jako Marszałkiem Sejmu i nie obserwować tej ceremonii jako osoba wykonująca obowiązki Głowy Państwa.

Nie rozmyślałem o tym wszystkim zbyt wiele, przyznaję. Przecież już niemal wakacje. Jednak dzisiejszy wysyp p.o. Prezydentów, choć logiczny - raczej nie urzeka stabilnością. A to akurat jedna z głównych cech władzy prezydenckiej.