Przełomowa, jeśli wierzyć Zbigniewowi Ziobrze, ustawa o wolności słowa nie tylko wyciekła do prasy. Jej historia pokazuje też ambicje i kuriozalny tryb pracy w rządzie.

Ministerstwo sprawiedliwości opublikowało w końcu projekt, na temat którego minister Ziobro zorganizował już kilka konferencji prasowych. Resort jest jednak niezadowolony, że projekt został ujawniony wcześniej prasie i domaga się uznania go za rządowy. Sęk w tym, że kiedy minister o nim przez kilka tygodni opowiadał, dokument po pierwsze ulegał zmianom, a po drugie - szef rządu nie miał o tym pojęcia.

Zapowiedź I

Minister Ziobro zapowiedział przedstawienie projektu ustawy 17 grudnia. Miała to być regulacja przełomowa, zapewniająca z jednej strony wolność słowa w internecie, z drugiej zaś ochronę przed umieszczanymi tam fałszywymi informacjami. W do dziś wiszącym na stronie resortu komunikacie nacisk kładziono na powołanie do realizowania tych celów Sądu Ochrony Wolności Słowa. Projektu minister wówczas nikomu nie pokazał, jedynie o nim opowiadał.

Zapowiedź II

Na kolejnej konferencji, 15 stycznia, minister pokazał tylko pierwszą stronę dokumentu, w którym w oczy rzucała się rzadko i tylko w szczególnie doniosłych projektach stosowana preambuła, czyli uroczysty wstęp do samej regulacji. Tym razem minister także tylko o projekcie opowiadał, a w zamieszczonym na stronie resortu komunikacie nie było już zbyt wiele o rozstrzyganiu sporów przez Sąd Ochrony Wolności Słowa. Była za to zapowiedź powołania Rady Wolności Słowa. Przez Sejm. Wprawdzie w pierwszym podejściu większością trzech piątych głosów, ale w ostateczności większością zwykłą, jak w wypadku sędziów - członków KRS. 

Premier we mgle

Chociaż od pierwszej zapowiedzi w grudniu minął miesiąc, sam projekt, mimo że chodzi w nim ogólnie o wolność słowa i jawność - wciąż pozostawał tajny. Oznacza to m.in., że szef rządu, w imieniu którego min. Ziobro zapowiadał projekt, dowiadywał się o nim z gazet.

Po paru tygodniach tej gry, 22 stycznia Ziobro w końcu przesłał projekt do Kancelarii Premiera, z wnioskiem o wpisanie do planu prac rządu. To odwrócenie istniejących procedur rządowych, mówiących najpierw o przedstawieniu założeń do projektu, a dopiero później samym projekcie, i konsultowaniu tych działań na każdym ich etapie.

Premier, oglądający dotąd konferencje ministra żeby się dowiedzieć jakie plany ma rząd ws. wolności słowa w internecie postanowił pokazać, kto tu komu podlega.

Drugi tydzień i nic

Chociaż od 22 stycznia mija już drugi tydzień, ustawa wolnościowa min. Ziobry wciąż nie znalazła się w publikowanym przez Rządowe Centrum Legislacji planie prac rządu. Co więcej - jakimś dziwnym trafem uporczywie chowany przez autorów projekt "wyciekł", czyli został opublikowany, a następnie skrytykowany przez prawników. Publicznie.

Minister Ziobro został zaś zmuszony do tego, by także go opublikować, co poszerzył o relację jasno świadczącą, że w Kancelarii Premiera jego pomysł nie wzbudził entuzjazmu. Prace nad projektem właściwie zablokowano: autor nie ma już na nie wpływu, a rząd jeszcze ich nie zaczął.

Nieoficjalnie ale oczywiście

Całej sprawie towarzyszą zakulisowe wiadomości o wzajemnych pretensjach "ludzi Ziobry" i "ludzi Morawieckiego" - o odcinanie od informacji, blokowanie pracy, przecieki, wprawianie w zakłopotanie, brak koordynacji a nawet sabotaż. Powołana do rozstrzygania podobnych sporów tzw. Rada Koalicji nie zbiera się od kilku tygodni, szef rządu dał się ustawić w roli strony sporu, stan chaosu podkreślany przez kuriozalny przebieg sprawy i brak jej rozstrzygnięcia trwa.

Premier odegrał się za nieuzgodnione z nim działania. Minister pewnie zrobi to, co zwykle - kolejną konferencję.