Przyznajmy szczerze: wiele tenisowych turniejów w długim i męczącym cyklu przechodzi trochę bez echa. Ot, ktoś wygrał, ktoś niespodziewanie przegrał. A tu nagle w Miami, w ciągu kilku godzin, mieliśmy dwa mecze, które trzeba było zapamiętać.

Choć australijska część sezonu, czyli styczeń, już dawno za nami, to właśnie Australijczycy byli bohaterami na Florydzie. O ile Lleyton Hewitt ma się z czego cieszyć, to już Bernard Tomić ma raczej powody do wstydu. Zacznijmy jednak od młodszego Tomicia, który wrócił do gry po kontuzji, której doznał podczas Australian Open. Skoro zdecydował się na grę, to pewnie już trochę trenował, ale efekty ma marne. Przegrał z Finem Jarrko Nieminenem 0:6, 1:6, ale nie o wynik to chodzi, tylko o czas, w którym Nieminen rozprawił się z utalentowanym rywalem. Panowie spędzili na korcie 28 minut i 20 sekund ustanawiając nowy rekord. Tak krótko nie trwał jeszcze żaden mecz ATP.

Poprzedni rekord utrzymał się 18 lat. W 1996 roku 29 minut na korcie spędzili Brytyjczyk Greg Rusedski i Niemiec Carsten Arriens. Tomic miał wtedy cztery lata - możliwe, że tego nie pamięta.

Za to zdecydowanie starszy Lleyton Hewitt pewnie pamięta tamten mecz. W tym czasie grał już w turniejach juniorskich, a w 1997 roku zadebiutował w dorosłym Australian Open. Lata mijały, pojawiały się sukcesy (1. rankingu), były przykre porażki, były kontuzje, ale doświadczony Australijczyk pokonuje kolejne bariery. W Miami pokonał w pierwszej rundzie Holendra Robina Haase. To było jego zwycięstwo numer 600. Jest trzecim zawodnikiem, który zdołał wygrać aż tyle spotkań. Więcej od niego mają dwaj wciąż aktywni zawodnicy. Pewnie wiecie kto…

… Rafael Nadal (675) i Roger Federer (942). Pytania nasuwają się dwa. Czy Federer dojdzie do tysiąca i kto awansuje do trzeciej rundy turnieju w Miami - Hewitt czy Nadal? Obaj na pewno nie, bo w drugiej rudzie zagrają między sobą.