Srebro przed czterema laty w Japonii, poparte złotem mistrzostw Europy przed rokiem. Nasi siatkarze muszą potwierdzić klasę.

Cztery lata temu światowy czempionat w Japonii sprawiał kibicom niewielkie, ale jednak kłopoty. Żeby oglądać decydujące o medalach mecze trzeba było dość wcześnie wstać. Chyba przed siódmą rano, co w weekend dla wielu osób jest sporym wyrzeczeniem. Srebro przyjęliśmy z ogromną radością, bo brazylijski dream-team był poza zasięgiem kogokolwiek.

Kolejne sezony przyniosły rozczarowania - mam tu na myśli nieudane mistrzostwa Europy w 2007 roku. W Rosji zajęliśmy 11 miejsce - zdecydowanie poniżej możliwości i oczekiwań. Dwa lata później wróciliśmy na szczyt. W Turcji Polacy grali wspaniale. Do złota poprowadzili ich polscy kibice, którzy szturmem zdobyli Izmir. W niemal pustej hali stanowili zdecydowaną większość. Wracałem z Izmiru razem z siatkarzami, pamiętam ich zmęczenie całonocną zabawą i to jak po wylądowaniu w Warszawie odzyskali siły, by jeszcze przez ładnych kilka godzin świętować wspólnie z kibicami.

Do Włoch jest bliżej niż do Turcji, drogi też lepsze. Zapewne znów nasi fani będą nieść swoim dopingiem biało-czerwoną reprezentację. Wszystko wskazuje na to, że we Włoszech odniesiemy sukces. Daniel Castellani jest zadowolony z przygotowań, nasz zespół to świetne połączenie rutyny z młodości - sami utalentowani zawodnicy. Atmosfera też świetna. Nie ma podziałów, nieporozumień. Stawka będzie jednak niezwykle wyrównana - o medal może walczyć 6-7 zespołów.

Jeśli Polacy po porywających, świetnych meczach jednak wrócą do kraju na tarczy, bo inni okażą się lepsi, nie będę miał najmniejszych pretensji. Choć oczywiście życzę im złota, to przede wszystkim chcę zobaczyć w ich grze pasję i determinację. Myślę, że jak do tych dwóch elementów dojdzie jeszcze ta odrobina sportowe szczęścia, to za kilkanaście dni na Okęciu będzie kolejna siatkarska fiesta i Bartek Kurek ponownie będzie mógł krzyknąć do mikrofonu: "Jak się bawicie!"