Holenderscy kibice jakoś mi imponują - może swoją ogólną wesołością i otwartością...

Ostatnie kilometry na Soccer City pokonałem dziś piechotą. Naszą taksówkę policja wpuściłaby bliżej stadionu, ale to i tak nie miało sensu - korek. Mijaliśmy zatem wraz z kibicami rządek samochodów zbliżając się do johannesburskiego kolosa. Dookoła Holendrzy. Duńczyków naprawdę mało - jedna z fanek tłumaczyła mi, że to efekt dużej odległości, ale przecież Holendrzy nie mieli dużo bliżej...

Poza tym fani Oranje potrafią ciekawie się przebrać. Jeden ma buty w kształcie lwa - kolejni fantazyjne czapki z piłkami, jeszcze inny jakieś dziwaczne okulary. I wszystko - ma się rozumieć -pomarańczowe.

Pomarańczowe, czyli przywiezione jeszcze z Holandii. Do RPA leciałem przez Amsterdam. Już tam naoglądałem się gadżetów, jakich w innych krajach nie widziałem, ale dopiero teraz na holenderskich głowach, torsach i nogach czapki, koszulki i buty wyglądają naprawdę dobrze. Z meczu otwarcia jakoś nie zapamiętałem meksykańskiej flagi, choć grali przecież jej twórcy. Holendrom i Duńczykom jakoś się udało.

Niezrównani są również holenderscy dziennikarze. Nie dość, że mili i uczynni to jeszcze posiadają ogromną futbolową wiedzę. Oby Holandia pozostała w grze jak najdłużej, bo ludzie z tego kraju dodają Mundialowi naprawdę dużo kolorytu - na boisku i na trybunach.