Mundial dotychczas rozpieszczał nas bramkami. Padały w ilości niewidzianej na mistrzostwach świata od ponad 50 lat. Wczoraj piłkarze Brazylii i Meksyku udowodnili, że nawet bez goli kibic może być usatysfakcjonowany. To był jeden z lepszych bezbramkowych remisów, jakie widziałem w ostatnich latach.

To drugi bezbramkowy remis na mundialu. O ile mecz Nigeria - Iran raczej nie zostanie zapamiętany to już pojedynek Brazylia - Meksyk jak najbardziej. Wydawało się, że po pierwszym meczu "Canarinhos" z Chorwacją z Neymara i spółki zejdzie presja i wszystko będzie szło już jak po maśle. Okazało się, że tak wspaniale nie jest.

Rozgrzane głowy brazylijskich fanów ostudził wczoraj Guillermo Ochoa - meksykański bramkarz bronił i szczęśliwie i pewnie. Wspaniałą interwencją popisał się już w pierwszej połowie, kiedy obronił strzał Neymara głową. W drugiej części gry też mógł się wykazać. A kiedy mówiłem o szczęściu, to chodziło mi na przykład o strzał Thiago Silvy głową po rożnym. Dobry, ale wprost w Ochoę, który zdołał odbić piłkę.

Meksykanie pokazali niesłychaną ruchliwość w ataku i twardą grę w obronie. Grali często na pograniczu faulu, do Neymara doskakiwało po dwóch, trzech rywali i dryblingi asa Barcelony okazywały się bezproduktywne. W drugiej połowie grę próbował rozruszać Bernard, ale po jednej dobrej akcji Canarinhos do głosu doszli rywale. Jedyny kłopot był taki, że większość strzałów z dystansu leciała minimalnie, ale jednak nad bramką Julio Cesara. Łącznie obejrzeliśmy w tym meczu 11 celnych strzałów. Osiem brazylijskich i trzy meksykański. Nudy na pewno nie było.

A Ochoa załatwił sobie na oczach całego piłkarskiego świata świetną reklamę. Meksykaninowi skończył się kontrakt we francuskim AC Ajaccio - na mundial przyjechał jako bezrobotny. Wczoraj miał jednak sporo pracy i wykonał ją wzorowo. Po takim występie podpisanie nowego kontraktu gdzieś w Europie wydaje się niemal pewne. Chyba, że wezmą go do ligi brazylijskiej...