Andrzej Duda odzyskał wigor. Mówił ze swadą i naciskiem, prostszym i barwniejszym językiem niż poprzednio. Założę się, że średnia liczba słów wypowiedzianych przez kandydata PiS na minutę debaty w tvn była znacząco wyższa niż w pierwszym starciu w telewizji publicznej. Powtarzane w pierwszej debacie "panie prezydencie" zastąpiło "proszę pana". Ostrożność i rezerwę - energia.

Duda tym razem bezzwłocznie protestował wobec zarzutów Komorowskiego. Asertywność kandydata PiS doprowadziła go nawet wyjątkowej w historii debat sytuacji, w której Andrzej Duda nie wykorzystał pełnego przysługującego mu czasu, oświadczając, że już powiedział co miał do powiedzenia. Nie ustrzegł się błędów, ale robił wrażenie odświeżonego i przekonanego o swojej racji nie mniej niż przeciwnik. Duda nie wykorzystał też bodaj ani łyka wody, stojącej przed nim w szklance.

Szklanka prezydenta była pod koniec debaty niemal pusta. Prezydent tym razem mówił bez kartki i zachował zimną krew mimo gradu zarzutów ze strony adwersarza. Jednak widzowie, którzy zaliczyli poprzednią debatę, mogli odnieść wrażenie, że lista słabych punktów Andrzeja Dudy jest krótka, bo prezydent powtórzył kilka identycznych zarzutów, co poprzednio. Prezydent po raz kolejny popisał się natomiast refleksem, kiedy na pytanie o gości zaproszonych na obchody rocznicy zakończenia wojny, odparował że nie mógł zaprosić Putina. Powtarzanie udanego żartu sprawia jednak, że za trzecim razem robi się już mało śmieszny.

Historia zapewne wybaczy kandydatom, że zasadniczo nie odpowiadali na pytania, uparcie wracając do swoich ulubionych tematów i tych samych zarzutów. Do archiwów trafi zapewne scena otwarcia, w której Duda wręczył Komorowskiemu proporczyk Platformy Obywatelskiej. Bronisław Komorowski nie potrafił od razu zareagować na symboliczne przypomnienie wyborcom o tym, że prezydent jest związany z rządzącą partią. Wyborcy PO z mieszanymi uczuciami mogli przyjąć decyzję o wyrzeczeniu się proporczyka, szczególnie że barwy rządzącej partii trafiły na podłogę.