Polska i inne kraje Środkowej Europy to "zbuntowane kolonie", tak mocno uzależnione gospodarczo od Niemiec i kilku innych państw zachodu Europy, że nacjonalistyczny bunt miejscowych polityków pozostanie jałowy i może co najwyżej zamydlić oczy naiwnym tubylcom. Tak można streścić przełomowy, bo napisany z brutalną szczerością i w duchu rozbrajającego (używam tego słowa nieprzypadkowo) realizmu komentarz publicysty ekonomicznej agencji Bloomberg. Czy rzeczywiście okres postkomunizmu trwale przekształcił nasz region w kolonię?

Polska i inne kraje Środkowej Europy to "zbuntowane kolonie", tak mocno uzależnione gospodarczo od Niemiec i kilku innych państw zachodu Europy, że nacjonalistyczny bunt miejscowych polityków pozostanie jałowy i może co najwyżej zamydlić oczy naiwnym tubylcom. Tak można streścić przełomowy, bo napisany z brutalną szczerością i w duchu rozbrajającego (używam tego słowa nieprzypadkowo) realizmu komentarz publicysty ekonomicznej agencji Bloomberg. Czy rzeczywiście okres postkomunizmu trwale przekształcił nasz region w kolonię?
Zdj. ilustracyjne /Darek Delmanowicz /PAP

"Kraje należące do zagranicy" - takie określenie naszego regionu użyte ostatnio m.in. przez znanego ekonomistę Thomasa Piketty’ego przytacza autor komentarza Bloomberga. W ślad za ekonomistą, urodzony w Moskwie, a mieszkający w Berlinie Leonid Berszidskij zauważa, że znaczna część zysków wypracowanych przez społeczeństwa naszego regionu trafia do właścicieli za granicą, a nie do miejscowej elity, przez co nawet bogacze w Środkowej Europie nie są jakoś nadzwyczajnie bogaci. 

Niemal cały sektor bankowy na Słowacji należy do zagranicy. Dwie trzecie eksportu Polski wytwarzają obce firmy produkcyjne. Autor przytacza te dane, by przekonać, że stopień gospodarczego uzależnienia Polski, Węgier, Czech i Słowacji od Niemiec i innych krajów Zachodniej Europy, dyskwalifikuje je jako państwa zdolne do prowadzenia "nacjonalistycznej" i "populistycznej" polityki. 

Dowodem na jałowość "rebelii z listkiem figowym" ma być choćby dyskretny odwrót Orbana, który pod naciskiem Brukseli musiał rozmyć działania godzące w zachodnie interesy. Zdaniem autora podobne zderzenie z rzeczywistością, czytaj chroniącą interesy "kolonizatorów" Brukselą, czeka również Kaczyńskiego, a także kolejnego "populistę" Andreja Babisza, którego zwycięstwo w zbliżających się wyborach w Czechach wydaje się niemal pewne. 

Wbrew wyśmiewanej, ale obecnej przecież od lat w naszym regionie krytyce dogmatu prywatyzacji, Berszidskij twierdzi też, że Polak, podobnie jak Czech, Słowak i Węgier są mądrzy po szkodzie i jakoby dopiero kryzys uświadomił narodom Środkowej Europy, że pieniądze mają jednak narodowość. Według komentatora, Polska, Węgry, Czechy i Słowacja nie mają już pola manewru, bo ogranicza je prawo Unii Europejskiej, a przede wszystkim ryzyko wycofania się inwestorów, bez których kraje te pogrążyłyby się w gospodarczej otchłani. 

Autor zdaje się zapominać, że banki i koncerny z zachodu robią na wschodzie doskonałe interesy. Wiadomo, że produkując na wschodzie koncerny oszczędzają miliardy euro, kolejne miliardy zarabiają tu banki. Wycofanie się byłoby zatem nie tylko karą dla biednych kolonii, ale też ważną stratą dla bogatych kolonizatorów. Oczywiście mogą przenieść produkcję poza Unię, ale przecież tam nie ma ochrony i stabilności unijnych przepisów. Mogą też przeprowadzić fabryki do Grecji, Andaluzji czy na Sycylię. Powodzenia.  

Autor nazywa populistami i nacjonalistami polityków próbujących budować niezależność krajów i całego regionu. Jak wobec tego nazwałby ich poprzedników, którzy głosili, że fabryki są warte tyle, ile ktoś jest za nie gotowy zapłacić? Jak odniósłby się do faktu, że np. w Polsce państwo, które najpierw oddało rynek finansowy zagranicznym bankom, potem pozwoliło im zarobić na tym miliardy, teraz odkupuje udział w sektorze bankowym za kolejne grube miliardy? 

Porównanie do kolonii  też jest nadmiernym uproszczeniem. Ostatecznie w koloniach, kolonizatorzy oprócz wpływu na gospodarkę i prawo, mają też aparat przymusu. Może jednak nasz region, pod warunkiem stworzenia wspólnego frontu, ma do wyboru inne koncepcje niż rola peryferium Niemiec w nowej wersji Mitteleuropy.

Historia lubi się powtarzać ale czasem lubi też zmiany. Inwestycje zagraniczne, finansowanie i technologie nie muszą być niemieckie, francuskie i holenderskie. Mogą pochodzić ze Stanów Zjednoczonych i... Chin.