Ostatnio zupełnie straciłem zapał do czytania, słuchania i oglądania informacji o najważniejszych postaciach krajowej polityki. Przeglądam same tytuły, słucham tylko jednym uchem i szybko odwracam wzrok, chociaż wiem, że z przyczyn zawodowych, nie powinienem.

Po prostu szkoda mi czasu na wieloodcinkową kronikę nieudanego współistnienia prezydenta z premierem i szefem dyplomacji. Żal mi życia, by ślizgać się po opowieściach o godzinie wysłania faksu z wyjaśnieniem nieobecności ministra u prezydenta..

Dzięki temu jednoosobowemu, jałowemu bojkotowi, mam więcej czasu na lekturę prasy „globalnej”. Ostatnio sporo w niej piszą o B.R.I.C., czyli czterech wschodzących światowych potęgach.

B. to Brazylia. Wielki kraj, z wielkimi ambicjami i właśnie odkrytymi złożami ropy. Łączy szybki wzrost, niską inflację i rosnące rezerwy. Z racji wielkości, naturalny przywódca przyszłego ewentualnego związku państw Ameryki Południowej, który byłby raczej konkurentem niż sojusznikiem USA.

R., jak Rosja. Niedźwiedź, którego postawił na łapy zastrzyk pieniędzy z ropy i gazu. Sprytnie wykorzystuje podziały w Unii, stara się jeszcze mocniej uzależnić Europę od swoich surowców i marzy o powrocie do czasów, w których świat miał tylko dwa bieguny: w Waszyngtonie i w Moskwie. Cierpi na jednoczesną miłość i nienawiść do zachodu oraz na paniczny lęk przed C, czyli Chinami.

Najpierw jeszcze I., czyli Indie. Zawrotny rozwój największej demokracji świata błyskawicznie buduje klasę średnią i rodzi wielkie fortuny. Mittal, sobie tylko znanymi sposobami zdołał wykupić tzecią część hut świata, a przy słabym dolarze, inny maharadża biznesu – Mahindra, chce kupować amerykańskie fabryki samochodów. Tylko patrzyć, jak Indie zaproponują krajom z okolicy wspólną walutę.

Wreszcie C. –Chiny. Gigantyczny przyczynek do dyskusji, czy demokracja jest koniecznym warunkiem trwałego rozwoju. Państwo, które po kilkusetletniej przerwie chce znów być środkiem świata. Kupuje każdą ilość surowców, buduje autostrady i szybkie koleje. Zjednuje sobie Afrykę, wypełnia luki po zachodnich koncernach w Iranie, szykuje się do lotu w kosmos i zbroi na potęgę.

Kogo to obchodzi? Pewnie mało kogo, ale tak czytam o tych B.R.I.C. i myślę, że historia nie tylko się nie skończyła, ale dopiero na dobre się zaczyna. Stary świat się rozleciał, a nowy jeszcze nie powstał, a my, wciśnięci między Rosję i Niemcy, mamy coraz mniej czasu, by znaleźć w nim sposób na siebie.

Wierzę, że wcale nie jesteśmy skazani na porażkę. Przecież są na świecie i tacy, którzy przewidują, że możemy dołączyć do wspomnianej dynamicznej grupy czterech potęg. Według nich, być może trzeba będzie nawet zmienić termin B.R.I.C. na B.R.I.C.E.T., gdzie E. będzie skrótem od Eastern Europe, a T. od Turcji.

Dlatego pilnie potrzebni są nam wybitni przywódcy. Niezłomni, nieprzekupni, otwarci na świat patrioci z wizją.

Politycy lotni, zdolni wznieść się ponad podziały i dostrzec wieloletnią perspektywę. Ludzie uskrzydleni, nie tylko z nazwiska.

A Wy, Szanowni Panowie, kłócicie się o to, kiedy wysłano faks?!?