Bajeczka zaczyna się tak: Komisja Europejska uznaje, że polski rząd bezprawnie wspierał stocznie. Nakazuje zakładom oddać pieniądze, nie zważając na to, że oznaczać to będzie ich bankructwo.

Nasz rząd się na to się nie godzi. Ze statków żyje przecież kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wraz z rodzinami, to całkiem spore miasto. Gabinet Donalda Tuska zapowiada przygotowanie planu B, a Bruksela zgadza się poczekać. Mówi się, że polskie władze stoczni nie oddadzą, że będą spawać rozmaite sojusze, używać wpływów i odpływów w Unii i ogólnie "wszyscy na pokład".

Potem twardy jak pancernik rząd woduje plan ratowania stoczni. Ładuje go na pokład i bierze kurs na Brukselę. Niestety delegacja budzi popłoch na brukselskich korytarzach, bo holuje za sobą inwestorów ze wschodu. Skoro to bajka, to nieznacznie teraz popłynę: inwestorzy mają kotwice na torsach, ręce jak suwnice, a na ich szyjach, jak rasowym korsarzom, wiszą złote łańcuchy okrętowe.

Plan B tonie, ale na pocieszenie komisarz unijna proponuje plan A z małym plusem. Podobny do poprzedniego, tyle że sprzedaż majątku stoczni może odbywać się przez pół roku i pod kontrolą rządu. Minister skarbu burzy się na to niczym Bałtyk jesienią i zalewa panią komisarz swoją złością.

Mija jednak miesiąc i oto rząd nie mając innego wyjścia, godzi się na plan A z plusikiem. To wyrok z odroczeniem, stocznie się stoczą, ale wolniej. Pójdą na dno majestatycznie, a w międzyczasie Unia pomoże dostarczyć szalupy dla dzielnej załogi. Nikt zresztą nie wie ilu ludzi straci pracę. Nie jest jasne, czy w Szczecinie i Gdyni będzie się budować statki, czy może powstaną tam ultramarkety.

Gdzie są spawacze? Gdzie ratunek? Plan B legł na dnie. Zapadł wyrok na kilkanaście Titaniców i to w czasach nadciągającego kryzysu (bo powtarzanie "nie ma go, nie ma" wcale kryzysu nie zatrzyma). Nawet komisarz wyznaje, że odpalenie torped w pełne ludzi stocznie było najtrudniejszą decyzją w jej brukselskim życiu. Pani Kroes wali się w piersi i obiecuje, że przyjedzie do stoczniowców, żeby ich jakoś wesprzeć i pocieszyć przed świętami.

Rybki zjadają wraki obietnic, premier nabiera wody w usta, a co mówi nasz twardy minister? "To osiemdziesięcio, dziewięćdziesięciu procentowy sukces". Serio, tak właśnie mówi i wszyscy łykają haczyk!

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że za pomoc dla tych zakładów płaciliśmy wszyscy, podatnicy. Wielbicieli miłosnej polityki zapewniam: wiem, że stocznie powinien był sprzedać poprzedni rząd na swoich warunkach, w czasie znacznie lepszej koniunktury w przemyśle stoczniowym.

Ale ten rząd, co opowiada bajeczki, to jest twardy na wierzchu, a wewnątrz pusty.

Można rzec... kadłubowy.