To jeden z tych tematów, o których nie umiemy rozmawiać. Nie ułatwia tego ani szkoła, ani popkultura napychająca nam głowy stereotypami. Nie pomaga „kultura zapieprzu” (czasem nazywanego dosadniej), która dla zasady każe nam zaharowywać się jak nasi pańszczyźniani pradziadowie. Mamy dziś niewiarygodnie wiele możliwości uciekania przed tym, co niezrozumiałe, niepokojące, niewygodne – więc uciekamy. Z uporem godnym lepszej sprawy. Zapominając, że tak naprawdę uciekamy od siebie.

Słowo "kryzys" odmieniamy ostatnio przez wszystkie przypadki. Kryzys energetyczny, klimatyczny, finansowy, zaufania do polityków, mediów, Kościoła, rodziny... Tę listę przy odrobinie dobrej woli można byłoby znacznie wydłużyć. Krótko mówiąc - kryzysów ci u nas dostatek. Te bardziej namacalne i łatwiej przekładalne na stan naszego konta czy portfela siłą rzeczy wychodzą na plan pierwszy. Te na pierwszy rzut oka trudniejsze do zauważenia (co nie odbiera im wagi czy realności) siłą rzeczy funkcjonują w naszej publicznej debacie na dalszym planie.

W jakim kontekście w mediach najczęściej pojawiają się informacje dot. zdrowia psychicznego? Odpowiedź nie wymaga długiego zastanowienia. Piszemy o tym w odniesieniu do sprawców wszelakich masakr, mordów i innych makabrycznych wydarzeń (że x leczył się psychiatrycznie, cierpiał na depresję, brał antydepresanty, psychotropy itp.). Odnotowujemy wyznania gwiazd i gwiazdeczek, ograniczając się z reguły do zacytowania wpisu z Instagrama czy Facebooka. W sumie może to nawet lepsze niż tworzenie na bazie takich deklaracji zestawień w stylu: Te gwiazdy otwarcie przyznają się do ... (tu wstaw uzależnienie/chorobę/zaburzenie itp.). Foteczka, dwa zdania, cytacik i zdjęcie - żeby dłużej zatrzymać użytkownika na stronie, wygenerować ruch, oddać bogu wyszukiwarki co boskie i mieć temat z głowy jak najmniejszym kosztem. Co z tego wynika? Czy ktoś dzięki temu cokolwiek zrozumie, czegoś się dowie? Nie mam takiego wrażenia. Czy my musimy coś wiedzieć o danym zaburzeniu czy chorobie, by napisać taki tekst? Znów - nie mam takiego wrażenia. Bijemy absolutne rekordy ślizgania się po powierzchni delikatnego i skomplikowanego tematu. Oczywiście nie tylko w tej kwestii, ale nie popadajmy w dygresje...

Oddzielny upiorny rozdział stanowią polityczno-publicystyczne przepychanki, w których insynuowanie przeciwnikom takich czy innych zaburzeń psychicznych wciąż jest uważane za doskonały i skuteczny chwyt. Politycy sięgający po ten zabieg wystawiani są przez swoje partie na pierwszą linię medialnej młócki, zapraszani do programów publicystycznych, cytowani i retweetowani. Goście w drogich garniturach z gębami pełnymi frazesów w imię swoich doraźnych korzyści robią nam wszystkim - delikatnie mówiąc - niedźwiedzią przysługę. A nie trzeba być przecież językoznawcą ani nawet magistrem polonistyki, żeby wiedzieć, że język nie tylko opisuje rzeczywistość, ale również ją kształtuje.

Teoretycznie można byłoby powyższe rozważania podsumować łacińskim "O tempora, o mores" i rozejść się - każdy do swoich niecierpiących zwłoki obowiązków. W praktyce nie da się tego zrobić z czystym sumieniem. Bo zdrowie psychiczne to problem wymykający się naszym ulubionym podziałom na "my" i "oni". Od udawania, że tematu nie ma albo że dotyczy on jakiejś niewielkiej grupki nie skrócą się kolejki do specjalistów i nie zaczną spadać statystyki dotyczące uzależnień. Nie zmniejszy się cierpienie i wyobcowanie naszych sióstr, braci, przyjaciółek czy współpracowników, którzy zmagają się z takim czy innym kryzysem psychicznym. 

Dostępna od niedawna w księgarniach książka Agnieszki Jucewicz "Czasem czuję mocniej" nosi znaczący podtytuł: "Rozmowy o wychodzeniu z kryzysu psychicznego". To niezwykle cenne, że autorka postanowiła się skupić właśnie na tym aspekcie sprawy. Jest to w jakimś symbolicznym sensie gest wobec wszystkich zmagających się z kryzysami i ich bliskich - przypomnienie im poprzez bardzo różne i niełatwe historie konkretnych ludzi, że to wyjście (czy może lepiej wychodzenie rozumiane jako długotrwały proces) jest możliwe. Że mimo bolesnych doświadczeń i trudnych do przyjęcia diagnoz można się rozwijać, realizować, na nowo poukładać życiowe priorytety, czasem zacząć dogadywać się z innymi i sobą samym na nieco innym, głębszym i szczerszym poziomie... Ta książka nie straszy ani nie poucza. Nie jest też zbiorem wygłaszanych ex cathedra złotych rad dla każdego - czyli tak naprawdę dla nikogo. Czym zatem jest?

Jucewicz dedykuje swoją książkę "Siostrom i braciom w kryzysie". Wstęp zaczyna od dających do myślenia wyliczeń. "Co czwarty mieszkaniec Polski doświadczył, doświadcza bądź doświadczy kryzysu psychicznego. Z dużym prawdopodobieństwem każdy z nas zna taką osobę, choć niekoniecznie jesteśmy tego świadomi" - pisze. Zwraca też uwagę na demokratyczny charakter kryzysu - nie jest, jak byśmy czasem chcieli myśleć, domeną (lub fanaberią) takiej czy innej grupy społecznej czy wiekowej. Znakomicie potwierdzają to zresztą historie bohaterów książki - ludzi różnych branż, środowisk, uzdolnień. Jest wśród nich m.in. dziennikarka, olimpijczyk, dietetyczka, weteran zagranicznych misji wojskowych, i artysta-aktywista.

Stworzenie intymnej, bezpiecznej atmosfery w rozmowie to wyzwanie, któremu potrafi sprostać niewielu dziennikarzy. Tutaj tę intymność możemy widzieć i docenić na dwóch płaszczyznach - jedna to relacja autorki z rozmówcami, którzy mają przestrzeń do otwierania się i mówienia o nieraz skrajnie trudnych doświadczeniach, a druga to komunikacja na linii autorka - jej rozmówcy - czytelnicy. Jucewicz (co udowadnia również w swoich wcześniejszych książkach, do sięgnięcia po które gorąco zachęcam) nie jest reprezentantką frakcji dziennikarzy-pistoletów - takich, co dopytują, dociskają, podkręcają tempo i przy okazji jeszcze nie odmawiają sobie retorycznych popisów. Reprezentuje postawę skrajnie odmienną. Nie gra na siebie, chowa się w półcieniu zamiast brylować w świetle reflektorów. Można wręcz powiedzieć, że pełni służebną rolę wobec swoich gości i swoich czytelników. Tym pierwszym pomaga w bardzo prosty, uporządkowany, plastyczny i komunikatywny sposób opowiedzieć o swoich przeżyciach i doświadczeniach. Tym drugim nie przysłania sobą problemów i spraw, o nagłośnienie których walczy.

Ogromną zaletą tej książki jest pokazanie, że kryzys psychiczny to nie tylko depresja, o której od kilku lat mówi się w naszym kraju nieco więcej i nieco szerzej. To także PTSD (na przekór stereotypowym wyobrażeniom Jucewicz pokazuje, że nie dotyka tylko żołnierzy ani żon korespondentów wojennych), schizofrenia, anoreksja, uzależnienia czy zaburzenie afektywne dwubiegunowe. Większość z tych nazw przebija się czasem do informacyjnego mainstreamu, ale czy zastanawiamy się, co czują osoby z taką diagnozą? Czy umiemy z nimi rozmawiać? Dzięki "Czasem czuję mocniej" mamy możliwość przełamania z jednej strony bariery naszej niewiedzy, a z drugiej strony wstydu, lęku czy zmieszania. Może komuś ułatwi to rozmowy z chorującymi bliskimi, pomoże sprawić, że pytanie "jak się czujesz?" przestanie być pustą formułką? Chcę w to wierzyć.

"Nikt nie musi wiedzieć, jak się czujemy, jak to jest wszystko cholernie trudne. Nie ma takiego obowiązku. Ja nie wiem, jak się czuje osoba bez nogi czy ktoś, kto stracił rodziców w wypadku. Ale mogę być obok. Posłuchać" - mówi jedna z bohaterek książki. Podobnych wypowiedzi jest tu zresztą więcej. To cenne wskazówki dla tych wszystkich, którzy czują się bezradni po usłyszeniu, że ich brat/przyjaciółka/kolega z pracy walczy z taką czy inną chorobą psychiczną i nie wiedzą, co właściwie mogą zrobić, jak pomóc. Żeby nauczyć się o to pytać i dostrzegać dawane nam sygnały, musimy przestać się bać (a boimy się przecież w gruncie rzeczy tego, czego nie znamy i nie rozumiemy)... W tym również może pomóc ta książka.

W czasach Twittera, TikToka i sieciowych nagłówków coraz bardziej nie do ogarnięcia autorkę wypada docenić za jeszcze jedno - szlachetną prostotę formy zebranych w książce wywiadów. Nie ma tutaj krzykliwych tytułów, dramatycznych wstępów czy prób emocjonalnego szantażowania odbiorcy. Wydawać by się mogło, że to drobiazg. Chciałoby się, by to była norma w branży. Ale rzeczywistość skrzeczy i wszyscy wiemy, jak się sprawy mają... Niemniej - czytelnik przyzwyczajony do codziennego medialnego jazgotu może przy tej lekturze wyciszyć się, wziąć głębszy oddech i wejść na inny niż przy scrollowaniu newsów w telefonie poziom skupienia. 

Brak rozpraszaczy pomaga wejść w historie bohaterów i poczuć z nimi pewną bliskość. Jestem przekonany, że wielu czytelników w snutych opowieściach (które nie dotyczą jedynie diagnozy i takiej czy innej terapii) dostrzeże własne nawyki, schematy myślowe, półautomatyczne reakcje. Będzie przerywać lekturę i mówić sobie: "O kurczę, przecież ja też tak robię"...

Biogram autorki książki zamieszczony na skrzydełku okładki kończy się wyznaniem: "Marzy, żeby profilaktyka zaburzeń psychicznych stała się częścią szkolnego programu nauczania". Czy znajdzie się środowisko, które w trudnych czasach będzie w stanie nie tylko wziąć taki postulat na polityczne sztandary, ale też go zrealizować? Tego nie wiem. Sam pomysł wydaje się cenny. Od lat narzekamy, że kolejne pokolenia wychodzą ze szkół z głowami przeładowanymi teorią i bez praktycznych umiejętności, które przydałyby się w codziennym życiu. A czy jest jakaś bardziej praktyczna umiejętność niż zrozumienie (choćby na elementarnym poziomie) tego, co się dzieje w mojej własnej głowie, co robią ze mną emocje i jak sobie z nimi radzę? 

Oczywiście nonsensem byłoby przerzucanie wszystkiego na barki szkoły czy jakiejkolwiek innej instytucji. Tego tematu dotyka zresztą jeden z rozmówców Agnieszki Jucewicz - psychiatra Tomasz Szafrański. "Przychodzi mi teraz do głowy myśl, czy aby to większe zapotrzebowanie na pomoc w zakresie zdrowia psychicznego nie wynika czasem również z tego, że coraz częściej jako społeczeństwo mówimy: weź go, napraw i oddaj nowego?" - pyta. Celnych pytań zadaje zresztą więcej: "Na ile my w ogóle znamy zasady higieny psychicznej? (...) Na ile presja z różnych stron nie pozwala nam ich przestrzegać? (...) Na ile to, że nie rozpoznajemy swoich potrzeb i nie sięgamy po pomoc w odpowiednim momencie zależy od stygmatyzacji zaburzeń psychicznych?". Warto zostać po lekturze z tymi i innymi pytaniami... Niech w nas pracują.