Siedzisz w kinie w wyjątkowo paskudny majowy wieczór. Nagle widzisz, że nad ekranem przejeżdża tramwaj, gdzieś dalej ludzie spacerują z psami, jeżdżą samochody... Chcesz jeszcze rozglądać się dalej, ale błyskawicznie kulisz się pod dwoma kocami na kinowym fotelu, przypominającym zresztą bardziej krzesło ogrodowe. Wieje, mży, a temperatura nie przekracza kilku stopni. Trudno strzelić focha i pójść do domu, bo "kino" jest właśnie na środku Wisły.

Pierwszy pokaz w pływającym festiwalowym kinie odbył się przy, mówiąc delikatnie, mało sprzyjającej pogodzie. Mimo to frekwencja dopisała. Pokład nie zapełnił się co prawda w całości, ale pojawili się na nim kinomani ze wszystkich grup wiekowych - w szalikach, czapkach, zapiętych pod samą szyję kurtkach i płaszczach. Jest to obrazek niezbyt często spotykany w kinie - pewnie tak często, jak koce i napoje rozdawane po to, by rozgrzać się podczas seansu.

Po kilku istotnych, choć oryginalnych dla przeciętnego kinomana komunikatach - gdzie są kapoki, którędy uciekać w razie niebezpieczeństwa itp. projektor został uruchomiony, a na ekranie - już po chwili pokrytym drobniutkimi kropelkami deszczu - pojawił się film. Na szczęście nie była to jakaś mroczna produkcja ze Skandynawii, ale hiszpańsko/chilijska "Gloria" - ciepła i sympatyczna historia rozgrywająca się w klimacie, o jakim - zwłaszcza tego wieczoru - można było w Krakowie tylko pomarzyć... W moim odczuciu film przeszedł próbę ognia (choć może lepiej byłoby ją nazwać próbą wody) - był tak zajmujący, że pozwalał raz po raz zapominać o chłodzie.

Co trzeba mieć w głowie, żeby wysiedzieć ponad 2 godziny na pokładzie statku płynącego po Wiśle w bardzo chłodny majowy wieczór? Dlaczego w ogóle ktoś przyszedł, skoro internet daje nam tyle legalnych i nielegalnych możliwości zorganizowania domowego seansu w komfortowych warunkach? Nie wiem, jaka jest państwa odpowiedź, ale moim zdaniem to po prostu magia kina. Jakkolwiek pompatycznie to nie zabrzmi - każdy seans to jakieś wspólne przeżycie, wydarzenie towarzyskie. Nowe i niezwykłe - zwłaszcza w takich okolicznościach.

Nie wiem, jak państwo, ale ja postaram się wybrać na "wodowanie" przy najbliższej możliwej okazji.  Może pogoda będzie już lepsza, pejzaż z szaroburego przemieni się w bardziej romantyczny. Warto spróbować, warto przeżyć coś takiego - w końcu do odważnych świat należy.