Premier Tusk pojedzie na unijny szczyt, który odbędzie się pod koniec tygodnia w Brukseli - bardzo politycznie osłabiony. A przywódcy 28 krajów mają wyznaczyć na tym spotkaniu szefa Komisji Europejskiej i targować się o najważniejsze stanowiska w Unii Europejskiej. Oczywiście wszyscy unijni przywódcy będą wiedzieć, że w otoczeniu Tuska są ministrowie, którzy się skompromitowali sprawami, którym niedaleko od korupcji. I na pewno niechętnie by wybrali kogoś, kto - jak zaraz okaże się - był nagrywany przez nie wiadomo kogo i w jakim celu.

Jednak - jak powiedział mi jeden z unijnych dyplomatów - w zwyczaju  szefów państw i rządów UE jest udzielanie wsparcia proeuropejskiemu rządowi, który znalazł się w trudnej sytuacji. Zwłaszcza, że rząd Tuska uważany jest za ten, który umocnił pozycję Polski w Unii. Nie jest więc wykluczone wsparcie dla Tuska w jego staraniach o któreś z ważnych stanowisk. Paradoksalnie także Sikorskiemu nagranie rozmowy z Rostowskim nie zaszkodzi. Nadal jest jednym z trzech kandydatów na stanowisko szefa unijnej dyplomacji - mówi mi Karel Lanoo, dyrektor brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).

W wielu krajach Unii to, co powiedział polski minister (oczywiście poza używanym językiem), może się nawet spodobać, bo pokazuje jego niezależność wobec Amerykanów. Przez stare kraje Unii - na przykład Francję, Niemcy czy Belgię - Sikorski był do tej pory postrzegany jako zbyt proamerykański i zbyt antyrosyjski.  Dla niektórych więc nagranie Sikorski-Rostowski to miłe zaskoczenie. To co Sikorski powiedział jest dla jego kandydatury bardzo korzystne, pokazuje jego niezależność wobec Amerykanów, jego autonomiczne myślenie, jego dystans wobec polskiej sceny politycznej. Widać, że jest realistą, gdy mówi o roli Rosji czy Niemiec - zauważa na przykład Nicolas Gros, francuski dziennikarz France-Soir i autor poczytnego bloga z zakresu polityki bezpieczeństwa.

Problem z obsadzeniem ważnej teki w Komisji będzie więc raczej związany z całą aferą i obawą unijnych rządów, że ekipa Tuska upadnie i trzeba będzie wówczas zmieniać komisarza, gdyby wygrał PiS. Unijni decydenci obawiają się PiS-u i uważają go za eurosceptyczny - mogą więc nie przyznać Polsce ważnego stanowiska, żeby nie mieć później problemu...