Przyjazd prawie całego rządu do Brukseli to był propagandowy show. Spotkanie nie przyniosło żadnych konkretnych ustaleń. Był to wyraźnie element kampanii wyborczej, a dla szefa Komisji Europejskiej - umocnienie jego pozycji i poprawa wizerunku - dosyć tanim kosztem.

Umówiliśmy to spotkanie pół roku temu. Pół roku temu nikt nie wiedział ani w Komisji, ani w Polsce, że wybory będą szybciej - twierdzi premier Tusk. Jest to jednak mało prawdopodobne, bo kadencja obecnej Komisji rozpoczęła się w lutym. Pół roku temu nie było nawet z kim umawiać spotkania. W dodatku jeden z brukselskich urzędników po raz pierwszy poinformował o planowanej wizycie niecałe dwa miesiące temu. I to wtedy, gdy szef Komisji był krytykowany za to, że nie dotarł na pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Podając datę 9 czerwca, mówił: Właśnie uzgodniliśmy szczegóły i termin wizyty.

Naprawdę trudno mi dopatrzyć się merytorycznego sensu tego wyjazdowego posiedzenia rządu. Spotkanie w tak licznym gronie prawie 40 osób (27 komisarzy i kilkunastu ministrów) nie może być dialogiem. Była to raczej seria monologów. I to krótkich… Spotkania w mniejszych grupach z pewnością były najbardziej pożyteczne dla przyszłości polskiego przewodnictwa w UE. Jednak nie musiało to przybierać takiego teatralnego wymiaru. Każdy z polskich ministrów średnio raz w miesiącu i tak bywa w Brukseli i spotyka się z komisarzem, który ma podobną tekę w Komisji. Show był jednak na rękę także Jose Mauelowi Barosso. Szef Komisji mógł poprawić swój wizerunek w Polsce - nadszarpnięty odwołaniem przyjazdu na uroczystości na Wawelu. Mógł także wzmocnić swoją pozycję w Unii pokazując, że przyjeżdża do niego rząd dużego kraju. Trudno mi sobie wyobrazić, by np. rząd Niemiec lub Francji udał się w taką podróż do Brukseli. Niemcy czy Francuzi zbyt sobie cenią własną suwerenność.