Gdy szczyt UE kończy się kompromisem to szefowie państw i rządów wracają do swoich krajów i ogłaszają sukces. Tak jest od zawsze. Z reguły jest więc tyle sukcesów, ilu przywódców.

W Unii obowiązuje zasada - że nikogo się nie upokarza, każdemu daje się możliwość wyjścia z twarzą, zwłaszcza jeżeli ma trudną sytuację u siebie w kraju. Dlatego często zapisy wniosków końcowych szczytu są pisane ezopowym językiem, żeby dać przywódcy szansę na "własną" interpretację.  Taką "własną" interpretację zapisów dotyczących powiązania budżetu z praworządnością stworzył premier Mateusz Morawiecki. Musiał ogłosić sukces, gdyż ostro podszczypywali go podczas szczytu Patryk Jaki i Zbigniew Ziobro, żądając nawet weta.

Oczywiście od tego są dziennikarze, żeby dochodzili prawdy i wytykali te manipulacje. Już dzisiejszej nocy wytykałam polskim władzom dezinformację gdy - zanim jeszcze oficjalny dokument końcowy został opublikowany - rozsiewały wieść, że wykreślono z niego "warunkowość". W dokumencie jest natomiast czarno na białym zapisane powiązanie budżetu z praworządnością. Mówili o tym zresztą zarówno szef rady Europejskiej Charles Michel jak i szefowa KE Ursula von der Leyen. W dodatku jest mowa o podejmowaniu decyzji o - ewentualnym -  odbieraniu czy zamrażaniu środków kwalifikowaną większością głosów w Radzie, a nie - jednomyślnie na Radzie Europejskiej. Rada Europejska ma się jedynie "szybko" zająć  tym tematem.

Powiązanie budżetu z praworządnością jest bezprecedensowe i jak zaznaczył Michel - zdarzyło się po raz pierwszy w historii UE. To pierwszy budżet UE opatrzony takim warunkiem. To smutne, że polskie i węgierskie władze dały powody do takich restrykcji i takiej nieufności. Paradoksalnie im bardziej oba kraje łamią zasady państwa prawa, tym bardziej UE uwspólnotawia i ujednolica reguły, które mają temu zapobiec.

Oczywiście Bruksela nie będzie zabierać Polsce miliardów euro. Tak Unia nie funkcjonuje i trzeba dużo złej woli, żeby tym straszyć. Ten mechanizm "pieniądze za praworządność" będzie stosowany raczej punktowo. Na przykład jeżeli ktoś się poskarży na dyskryminację w dostępie do unijnych pieniędzy w regionie, który ogłosił tzw. strefy wolną od LGBT, to może być taki właśnie przypadek. Wartość mechanizmu "pieniądze za praworządność" ma charakter głównie odstraszający. Jeżeli jeden samorząd zostanie pozbawiany w ten sposób unijnych dotacji  to kolejny się dwa razy zastanowi.

Decyzja o odebraniu/zamrożeniu unijnych środków nie będzie łatwa, bo będzie musiała być poparta przez 14 państw Unii. Nawet teraz, gdy trzeba zdecydować np. o przesłuchaniu Polski w ramach art. 7 Traktatu UE, to trudno uzbierać tyle krajów. Nie ma więc zagrożenia, że Bruksela będzie masowo zabierać nam pieniądze, ale dzisiejszy szczyt otworzył furtkę w tym kierunku.