Polscy eurodeputowani, działając ramię w ramię, odnieśli sukces. Dali argumenty polskiej dyplomacji, która w rozmowach z Moskwą może zacznie trochę śmielej mówić o odszkodowaniach dla rodzin ofiar katyńskich. Eurodeputowani muszą jednak uważać, żeby próbując „iść za ciosem” nie przeobrazić sukcesu w porażkę.

Oczywiście nęcąca jest perspektywa przegłosowania rezolucji na forum całego Europarlamentu ze słowem „ludobójstwo”. Rezolucja miałaby jeszcze większe znaczenie polityczne. Tak było podczas poprzedniej kadencji Europaralamentu. Gdy eurodeputowany Bogusław Sonik doprowadził do uchwalenia rezolucji, w której nazwano Auschwitz niemieckim obozem zagłady, polski rząd dostał do ręki poważny oręż. Warszawa wspierała się tą rezolucją, starając się, by UNESCO zmieniło nazwę obozu na „niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny”. I udało się.

Uchwalenie rezolucji to jednak sprawa trudna. Trzeba przekonać nie kilkunastu (jak w przypadku członków delegacji ds. Rosji) ale kilkusetu deputowanych. Stawka byłaby większa, ale tym silniejszy – opór. Obecnie nie ma odpowiedniego klimatu, by wywierać presje na Rosję. Większość polityków na Zachodzie liczy na ocieplenie stosunków z Moskwą i jest zachwycona, że Rosja otwiera archiwa. Raczej jest coraz więcej obietnic pod adresem Moskwy (np. zniesienia wiz) niż chęci dochodzenia prawdy. Nie ma także na razie punktu zaczepienia. Nie będzie możliwe ponowne ukrycie tego słowa w deklaracji na temat katastrofy z 10 kwietnia. Trzeba więc wyczuć odpowiedni moment. Odczekać. Obserwować poczynania Moskwy w sprawie odszkodowań dla rodzin ofiar katyńskich (toczy się przecież sprawa przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasbourgu). A zachodnim politykom tłumaczyć w tym czasie, że bez prawdy i zadośćuczynienia trudno będzie o polsko-rosyjskie pojednanie, na którym tak bardzo im zależy.