"Pokaż mi swoje biuro, a powiem ci, kim jesteś". W okresie świątecznym odwiedziłam biura 5 eurodeputowanych(oczywiście za ich zgodą). Drzwi otwierały mi młode i zgrabne asystentki. Posłów już nie było. Jednak sprzęty, obrazy, książki i pamiątki wiele mi o nich powiedziały. Zapraszam do zwiedzenia.

Biuro Danuty Jazłowieckiej (PO) to biuro idealnej, lojalnej działaczki partyjnej, dla której partia jest ważniejsze niż cokolwiek na świecie. Jazłowiecka tak pilnie wsłuchuje się w "głos partii", że nawet powiesiła na ścianie obok swojego biurka zdjęcie lekko zatroskanego Grzegorza Schetyny. To tak jakby zawiesić zdjęcie Lenina - ironizuje jeden z członków PO, pragnący zachować anonimowość. Tajemnicą poliszynela jest, że Jazłowicka została mianowana skarbnikiem i wiceprzewodnicząca Klubu PO-PSL w europarlamencie za wskazaniem Schetyny. Nie było żadnych wyborów, tylko dyrektywa z centrali. Na Dolnym Śląsku Jazłowiecka nic nie może zrobić bez namaszczenia Schetyny - ujawnia mój rozmówca z PO. Ponieważ ściany są puste, wzrok przykuwa od razu kalendarz o Wrocławiu. Na każdej stronie wielkimi literami widnieje podpis Jacka Protasiewicza (PO). Kalendarz ten Protasiewicz wydrukował, gdy robił kampanię, by Wrocław gościł u siebie regionalną siedzibę PE. Rozdawał wówczas te kalendarze na prawo i lewo. Niektórzy otrzymali nawet dwie, trzy sztuki. Większość z nich trafiała od razu do kosza, ale chyba pani Jazłowiecka zrozumiała, że "należy go zawiesić - komentuje jeden z euro deputowanych PO. Wiadomo, Protasiewicz to ważna figura, "antena Schetyny w klubie PO-PSL w europarlamencie". Niech więc wisi na honorowym miejscu. Asystentka Jazłowieckiej, Iwona Kasprzyk zapewnia mnie, że Opole jest drogie sercu eurodeputowanej.

Jednak poza dwoma pisankami i ręcznie malowaną filiżanką nie dostrzegam nic z Opolszczyzny. To ma się zmienić - zapewnia Kasprzyk.

Eurodeputowany Janusz Zemke (SLD ) sam odbiera telefon i mimo świątecznego okresu siedzi w biurze. Z biura do domu ma dwa kroki. Przeniósł się do Brukseli wraz z żoną, co jest rzadkie wśród eurodeputowanych, którzy zazwyczaj z trudem łączą pracę za granicą z życiem rodzinnym. Dzięki obecności rodziny Zemke czuje się w Brukseli dobrze, jednak w jego biurze wyczuwa się nostalgię. Szybo orientuję się, że snuje wspomnienia z czasów, gdy rządziło SLD. Wówczas, zbliżający się obecnie do wieku emerytalnego, eurodeputowany był wiceministrem obrony narodowej. Na ścianie wisi grafika przedstawiająca "Rosomaka", transportera opancerzonego, za wybór którego w tamtych czasach Zemke odpowiadał. To podarunek od wojskowych. Eurodeputowany nie ukrywa, że grafikę powiesił w takim miejscu, by siedząc za biurkiem na nią spoglądać i wspominać "dobre lata w Polsce". Nostalgią wieje także, gdy Zemke wertuje album o Borach Tucholskich, który też znajduje się w takim miejscu, by w każdej chwili być pod ręką. Daniele, dziki, sarny.

Tego wszystkiego wyraźnie brakuje eurodeputowanemu. Zemke zdecydował się na 5 lat w Brukseli i nie zamierza - jak sam wyznaje - oszczędzać (bo może nie miałbym nawet czasu wydać tych wszystkich pieniędzy..?). Wyraźnie jednak marzy o spokojnej emeryturze w Borach Tucholskich…

Poseł PO Bogusław Sonik został okradziony podczas przeprowadzki ze starego biura, które zajmował podczas poprzedniej kadencji europarlamentu. Twierdzi, że zostały "resztki" tego, co tam zgromadził. Ocalał kapelusz góralski, który od razu rzuca mi się w oczy, bo zaczepiony jest na filarze tuż nad fotelem eurodeputowanego. Poczułam się swojsko, bo też pochodzę z Krakowa, a Tatry to moje najlepsze wspomnienia z czasów licealnych. Sonik nie poprzestał na wspomnieniach i na kapeluszu. Założył w europarlamencie ponadpartyjną, nieformalną grupę ds. gór, gdzie zamierza walczyć o interesy polskich górali. Widać, że poseł spędza w Brukseli sporo czasu i lubi tutaj przebywać. Jego biblioteka to nie otrzymane w prezencie albumy czy (euro)propagandowe broszury, jak u wielu innych posłów, lecz świadomie wyselekcjonowane pozycje. Teraz Sonik przygotowuje wystawę o Katyniu. Ktoś niedawno nazwał Sonika "sumieniem i pamięcią historyczną Europy": niestrudzenie przypomina o datach i wydarzeniach, o których Zachód chętnie by zapomniał. Na biurku - francuskojęzyczna książka o zbrodniach Stalina w Polsce. Obok dosyć rachityczna roślinka w niewielkiej puszce. Asystentka posła, Beata Mrozowska śpieszy z wyjaśnieniami, że blade listki to nie wynik zaniedbań, wręcz przeciwnie.

Wszyscy roślince sekundują, bo wzrasta na glebie z recyklingu odpadów stalowych. No tak, Sonik zasiada przecież w komisji ds. ochrony środowiska.

Korzystam z nieobecności posła, żeby zajrzeć także do… jego łazienki. Gdy budowano "Kaprys Bogów", czyli budynek, w którym znajdują się biura poselskie, to szokowały wszystkich luksusy; właśnie te prysznice, łazienki, kanapy do wypoczynku w biurach eurodeputowanych. Teraz, gdy na to patrzę z dystansem, jestem zdziwiona, że wszystko jest takie małe i na swój sposób skromne. Do łazienki wchodzi się jak do szafy, a wnętrze jest tak ciasne, że przypomina toaletę w samolocie.

Biuro europosła Tadeusza Cymańskiego (PiS) jest kompletnie puste: gołe ściany, puste półki, w biblioteczce żadnych książek, trochę dokumentów na biurku. Smutno wisi na wieszaku marynarka. Od razu widać, że Cymański nie bywa tutaj często, a jeżeli bywa to przelotnie. Parlament Europejski jest dla niego czymś w rodzaju hotelu czy poczekalni. Czuje się tutaj nieswojo (tak jak prawdopodobnie w całym europarlamencie), wyizolowany, "wyjęty z kontekstu". Tak jak pierwszego dnia - jest tu obco. Przez 9 miesięcy nie udało mu się swojego biura "oswoić". Cymański nie zintegrował się. Gdy dzielę się moimi uwagami, słyszę od jego asystentki Aleksandry Jackowskiej wcześniej uzgodnione z posłem wyjaśnienie: Poseł przywiózł ze sobą tylko wspomnienia, nie przywiózł innych rzeczy, bo jest przesądny.

W europarlamencie wspomnieniami żyć się jednak nie da. Tu wykuwa się przyszłość. Nic dziwnego, że w europalamencie Cymańskiemu się po prostu nudzi. Ostatnio uciął sobie drzemkę podczas spotkania z polskim ambasadorem przy UE Janem Tombińskim. Spotkanie ambasadora z eurodeputowanymi dotyczyło najistotniejszej obecnie sprawy - powołania europejskiego korpusu dyplomatycznego. Jednak, jak mi wyznał Cymański (w drodze na salę plenarną) - spotkanie było nudne.

Biuro eurodeputowanej (PO) Danuty Huebner jest największe, bo była pani komisarz jest teraz szefową komisji ds. regionalnych. Od razu rzuca się w oczy duży stół konferencyjny, nie widzę natomiast typowej w biurach "zwykłych europosłów" kanapy do wypoczynku. Ewa Haczyk, asystentka Huebner świetnie wykorzystuje okazję, by żartobliwie ją pochwalić: Pani profesor nie potrzebuje kanapy, wypoczywa w biegu, nigdy w pozycji leżącej. Od razu widać, że Huebner ma czym się pochwalić. Parapety dosłownie uginają się od trofeów typu Victor 2004 dla najwybitniejszego polityka czy kryształowy puchar od brukselskiego tygodnika "European Voice" dla najwybitniejszego "męża stanu". Jeżeli któryś z polskich eurodeputowanych próbowałby się z nią zmierzyć na tego typu oznaki sławy, to przegra w przebiegach. Widać, że pani profesor jest z siebie zadowolona i że znakomicie czuje się w Brukseli. Wysoko na szafie zauważam także drewnianego "świątka" z rogami i z europejską flagą na brzuchu. Czyżby to aluzja do profesor Huebner? Mogę się tylko domyślać czyjegoś żartu…