To największy skandal w Komisji Europejskiej. Tym większy, że nowi komisarze zaczęli pracę raptem pięć dni temu. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, kiedy był jeszcze premierem Luksemburga, utworzył raj podatkowy dla uprzywilejowanych. Dzięki skomplikowanemu systemowi pożyczek między firmami zależnymi budżety krajów UE, w tym Polski, traciły setki miliardów euro. W Luksemburgu urząd skarbowy podpisywał umowy z firmami, umożliwiając im unikanie płacenia podatków w krajach rzeczywistej działalności.

Była to wręcz działalność gospodarcza państwa. Z dokumentów, które ujawniło Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarstwa Śledczego, wynika, że z systemu korzystało aż 340 światowych koncernów. Przynajmniej 15 światowych firm działających w Polsce nie płaciło podatków polskiemu fiskusowi, uszczuplając nasze finanse publiczne.

Ponieważ proceder ten rozwijał się, gdy premierem Luksemburga był obecny szef Komisji Europejskiej, sprawa ta stawia pod znakiem zapytania jego wiarygodność. Jak można wierzyć Junckerowi, który stworzył w Unii raj podatkowy dla uprzywilejowanych, podczas gdy zwykli obywatele płacą nieraz bardzo wysokie podatki w swoich krajach i muszą zaciskać pasa - często na żądanie Brukseli?

Komisja Europejska nie potrafiła dzisiaj tego wytłumaczyć, zasłaniała się kwestiami technicznymi ("To sprawa pomocy publicznej, zajmie się nią komisarz ds. konkurencji"). Rzecznik Komisji Margaritis Shinas był bezradny, tracił nawet cierpliwość zasypywany setkami pytań przez dziennikarzy z prawie wszystkich krajów UE.

Jest to prawdopodobnie jeden z największych skandali, jakie dotknęły Komisję Europejską, bo poszkodowani są wszyscy unijni obywatele. W porównaniu z tym skandalem afera, która w 1999 roku pogrążyła ekipę Jacquesa Santera, to miniaferka. Wówczas Santer musiał podać się do dymisji, bo komisarz ds. badań naukowych Edith Cresson zatrudniała w swoim gabinecie swojego kochanka, z zawodu dentystę.

Teraz Juncker popełnia te same błędy. Idzie w zaparte, nie potrafi przyznać się do błędu i uderzyć się w piersi. Jeszcze kilka dni temu rzecznik Komisji Europejskiej zapewniał, że komisarze będą dostępni dla dziennikarzy nie tylko po to, żeby ogłaszać sukcesy, ale także, żeby tłumaczyć się z porażek. Dzisiaj mimo wielu apeli międzynarodowych mediów, żeby Juncker zszedł do sali prasowej i zabrał głos w tej sprawie, szef KE wolał milczeć, odwołał nawet wcześniej zaplanowane spotkanie w belgijskim Bozar - byle tylko nie stawić czoła dziennikarzom. Wybrał metodę chowania głowy w piasek, która jego rodaka - Jacquesa Santera - doprowadziła w 1999 roku do upadku.