Ostatnie podrygi odchodzących wakacji nie skłaniają do podejmowania szczególnie poważnych spraw i choć po długiej urlopowej przerwie, niejeden się wręcz narzuca, postanowiłem dziś pójść za głosem intuicji i zając się tematem... seksownych selfie. Tym bardziej, że sprawa nie jest wcale tak błaha, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.

Ostatnie podrygi odchodzących wakacji nie skłaniają do podejmowania szczególnie poważnych spraw i choć po długiej urlopowej przerwie, niejeden się wręcz narzuca, postanowiłem dziś pójść za głosem intuicji i zając się tematem... seksownych selfie. Tym bardziej, że sprawa nie jest wcale tak błaha, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Zdjęcie ilustracyjne / Ingo Wagner /PAP/DPA

Lato to czas, kiedy na portalach społecznościowych panie prezentują się szczególnie chętnie i - powiedzmy szczerze - wyjątkowo atrakcyjnie, warto zadać sobie pytanie, dlaczego właściwie to robią. Niektórzy przekonują, że to wynik presji tradycyjnego, patriarchalnego społeczeństwa, nakazującego kobietom podporządkowanie się seksualizującym je stereotypom. Inni mówią coś o objawach próżności. Okazuje się jednak, że podłoże całej sprawy jest prawdopodobnie zupełnie inne. Na szczęście.

Fenomen robionych sobie i publikowanych w poszukiwaniu lajków na portalach społecznościowych zdjęć jest może technologicznie nowy, ale przecież musi potrącać mechanizmy naszej psychiki, które istniały i wcześniej. Psycholodzy i ekonomiści z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Sydney, postanowili sprawdzić, na czym owe mechanizmy polegają. Zadali sobie pytanie, czy kobiety publikują te zdjęcia, bo czują się do tego choćby podświadomie przymuszone, czy jest to raczej objaw ich pozytywnej, czysto praktycznej strategii zwiększania swoich szans na różnych polach naszego coraz bardziej konkurencyjnego życia. Wyniki ich badań, opublikowane w czasopiśmie "Proceedings of the National Academy of Sciences", wskazują, że raczej to drugie.

By się przekonać, jaka jest prawda, Australijczycy przeanalizowali dane na temat setek tysięcy seksownych selfie, opublikowanych przez panie z tysięcy miast i hrabstw Stanów Zjednoczonych, a także 112 innych krajów na Twitterze i Instagramie. Analizowali między innymi to, czy częstość pojawiania się tych zdjęć ma jakiś związek z konkretnymi warunkami społecznymi i ekonomicznymi, panującymi w danej okolicy. Okazało się, że selfie na których panie starają się wyglądać jak najbardziej atrakcyjnie i seksownie pojawiają się znacznie częściej tam, gdzie panują silne nierówności ekonomiczne, nie zaś tam, gdzie można mówić o jakiejś szczególnej, "genderowej opresji".

Autorzy pokazali też, że na takie praktyczne aspekty wykorzystywania swych osobistych atutów dla zwiększenia szans wyprzedzenia konkurencji w warunkach już bardziej lokalnych wskazuje... większe zagęszczenie salonów piękności i sklepów z ciuchami właśnie w tych rejonach USA, gdzie nierówności ekonomiczne są największe. Tu właśnie świat realny spotyka się z wirtualnym, by pokazać, że postęp technologii zmienia narzędzia, którymi się posługujemy, ale niekoniecznie nas samych. To drugi, pozytywny moim zdaniem, wniosek.

Autorzy pracy sugerują, by na autorki owych seksownych selfie nie patrzyć jako na dziewczyny próżne, czy zdesperowane, ale osoby myślące strategiczne, które uczestniczą w pewnej społecznej, nawet ewolucyjnej grze, realizują swój plan pięcia się po szczeblach kariery, wykorzystywania swych atutów do pokonania konkurencji, zwiększenia szans awansu ekonomicznego. Trudno nie uznać takiego zachowania za racjonalne. Kobiety nie czują się i w praktyce nie są w tej sytuacji żadnymi ofiarami, częściej postępują tak tam, gdzie poziom nierówności ekonomicznych im to sugeruje, niezależnie od tego, czy akurat tam mężczyźni mają bardziej, czy mniej dominującą pozycję. Mężczyźni stosują może do podobnych celów nieco inne metody, nie jestem pewien, czy lepsze, często z całą pewnością mniej estetyczne. A jeśli już robią i publikują selfie, to często chcą na nim pokazać raczej to, gdzie są i co mają, niekoniecznie siebie (no chyba, że mają pokaźne bicepsy). To kolejny dowód na to, jak bardzo my, kobiety i mężczyźni, nadal się od siebie różnimy. To jak wyraźnie to na tym przykładzie widać to trzecia już, pocieszająca wiadomość.

Jeśli jest jeszcze coś, co na podstawie takich analiz coraz wyraźniej widać, to fakt, że powszechność korzystania z internetu i portali społecznościowych coraz bardziej odsłania nie tylko nasze prywatne tajemnice, ale też cechy społeczne. Co więcej, dzięki danym, które sami dobrowolnie udostępniamy, a które dzięki osiągnięciom technologii można praktycznie bez ograniczeń przechowywać, przesiewać i analizować, można nas badać w sposób wcześniej niedostępny, pod najrozmaitszym kątami. Takich analiz będzie teraz z pewnością coraz więcej, cieszy mnie, gdy z tych badań wynika, że wciąż jesteśmy normalni.

(ag)