Ukraińska ziemio – pochylam się nad tobą. Nad lejami po bombach i bruzdami wyżłobionymi gąsienicą czołgu. Obrastasz kikutami drzew. Osmalona pożarami domów, toniesz w łupieżu armatnich łusek. Okaleczono cię! Stałaś się ugorem, na którym długo jeszcze nic nie wyrośnie. Padłaś ofiarą kazirodczego gwałtu. Potwór nazywa cię siostrą, zapinając na naszych oczach zdradziecki rozporek. Kiedyś byłaś spiżarnią Europy, a teraz przypominasz zmasakrowaną Flandrię. Nie latają nad tobą pasażerskie samoloty. Brakuje ci prądu. Pogwizdujesz pociskami, a w rozprutym brzuchu burczą ci eksplozje. Obyś doczekała łaskawszej wiosny.

Minęło 300 dni wojny. W rosyjskiej telewizji koncert artystów, którym towarzyszy kwartet smyczkowy. Zapowiada go pani z nieco agresywnym makijażem. Kurczowo trzyma się mikrofonu. Przed występem jakiś pieśniarz wygłasza expose - według niego to zaszczyt umierać za ojczyznę. Zamiast śpiewać miłosne ballady, mówi o śmierci. O tym, jak to na wojence ładnie. Nie znalazłem w sieci nagrania z całego koncertu. I bardzo się z tego cieszę! Wątpię, by apologeci trupów potrafili w ogóle śpiewać. Czy po to Bóg dał im struny głosowe?! A wszystko to w podniosłej atmosferze jakiegoś chorego nabożeństwa. Jaki ruski mir, taki kościół!

Ukraiński wietrze - rozplątywałeś pszeniczne warkocze dziewcząt, a dziś smagasz twarze poległych żołnierzy. Twój oddech trąci smrodem ludzkiego ciała - nerwowym potem i kałem. Dymem z papierosa wdmuchiwanym w mundur, żeby nie dostrzegł go snajper. Także kwaśnym aromatem artyleryjskiego prochu i śniegiem topiącym się na rozgrzanej lufie karabinu. Już nie szumisz beztrosko na równinach - drzewa nie mają dla ciebie gałęzi, a gałęzie nie urodzą już liści. Błąkasz się bezdomny między rdzewiejącymi wrakami czołgów. Jest ci coraz zimniej, a mimo to dmiesz. Nie zasłużyłeś na taki los - ukraiński wietrze.  

W Rosji rozgorzała debata - jesteśmy inni, wyjątkowi. Tylko my wiemy, na czym polega duchowość i jak należy kochać ojczyznę. Wraca bumerang śmierci honorowej, bo za kraj mlekiem i miodem płynący. Garnitury przed kamerą przekonują się nawzajem, jacy to Rosjanie są lepsi, jak Zachód jest od nich gorszy, że siła charakteru przyniesie w końcu zwycięstwo. Odnoszę wrażenie, że reżimowa telewizja przygotowuje widzów na jakąś monumentalną ofiarę. Rosjanie będą umierać na ołtarzu złotego cielca z Kremla, bo wmówiono im, że to piękny sposób zakończenia biologicznej obecności na Ziemi.

Przełączam na inny program. Starszy mężczyzna z siwą brodą upiera się, że Lenin i Stalin byli prorokami. Cytuje nawet fragment z Biblii, który przepowiada, że spoczną kiedyś obok siebie na wielkim placu. Mówi o tym z takim przekonaniem, jakby tłumaczył widzom trzecią zasadę dynamiki albo słynne równanie Einsteina. Choć w oczach prowadzącego program dostrzegam pewne niedowierzanie, nikt mu nie przerywa. Mędrca oświetlają studyjne reflektory. Przekaz biegnie do milionów. Część widzów machnie na to ręką, ale wielu uwierzy w religijną misję duetu Lenin i Stalin. 

Na jednym z wieżowców Kijowa zupełnie inna iluminacja - napis 100K. To liczba zabitych i rannych po rosyjskiej stronie, która przekroczyła magiczną granicę. Bożonarodzeniowe światełka wyglądały kiedyś inaczej, ale nie w tym roku! Nie ma reniferów i brodatego starca na roztańczonych saniach. Stolica Ukrainy pogrążona jest w ciemnościach, ale na ten jeden napis prąd musiał się znaleźć. Nie mnie dyktować obrońcom, że nie wypada tańczyć na cudzych grobach. Tym bardziej, ze motorniczym tego liczydła jest Putin i miliony szarych Rosjan omamionych wizją szaleńca. Megalomania ma swoją cenę. Właśnie dobiła okrągłej liczby.

Mieliśmy powtórkę z historii. Wołodymyr Zełenski wystąpił na forum obu izb amerykańskiego Kongresu. Podobnie zrobił Churchill w 1941 roku, gdy na Londyn spadały nazistowskie rakiety. Prezydent nie miał na sobie prążkowanego garnituru. Przyleciał do Waszyngtonu w zielonym swetrze z wyhaftowanym na piersi tryzubem. Wyglądał jak mąż stanu po treningu na siłowni.

W swoim przemówieniu Zełenski zmieszał nieprzejednanie wobec Rosji z wdzięcznością dla Stanów Zjednoczonych. "Nie przybywam do was po jałmużnę - powiedział - wasza pomoc jest inwestycją w przyszłość". Trudno z tym dyskutować.