Dziś mijają 24 lata od śmierci Księżnej Diany. Zginęła w wypadku samochodowym, ścigana przez paparazzi w paryskim tunelu. Choć to prawie pół wieku, ta ikoniczna postać wciąż żywa jest w świadomości Brytyjczyków. Nie tylko z powodu urody i kontrowersyjnego zachowania. Nasz korespondent Bogdan Frymorgen wspomina dzień, który wstrząsnął Zjednoczonym Królestwem.

To była niedziela. Jak zawsze wcześnie rano wybrałem się na mój ulubiony pchli targ. Znosiłem stamtąd do domu różne rupiecie - w tym płyty kompaktowe, sprzedawane praktycznie za darmo, i ubrania z drugiej ręki dla dzieci. Targowisko urządzono na wszystkich piętrach wielopoziomowego parkingu w Lewisham, dzielnicy Londynu, gdzie do dziś mieszkam. Jak zwykle panował tłok. Niektórzy sprzedawcy zachęcali klientów gromkimi okrzykami, inni nawoływali się nawzajem. Matki krzyczały na dzieci, a ojcowie omawiali najnowsze wyniki meczów piłkarskich - kto spadnie z tabeli, a kto awansuje. Istne pandemonium, jak współczesna kopia tętniącego obrazu Breugela.

Nagle zaczęły do mnie docierać dziwne słowa - jakbym włączył siódmy zmysł. Pracowałem wtedy w BBC, a z niewielkich odbiorników radiowych ustawionych na samochodach, padały słowa o jakimś wypadku w Paryżu i księżnej Dianie, która miała zostać poszkodowana. To dziwne - myślałem - bo nikt oprócz mnie nie śledził tych komunikatów. Oparłem się więc o maskę samochodu i wsłuchałem dokładnie w głos spikera. Nie żyje! To wiadomość oficjalna. W tej jednej chwili kończyły się dla mnie zakupy, podobnie jak dla rodziny królewskiej ważny rozdział jej nowożytnej historii. Księżna Diana była popularna wśród poddanych jej królewskiej mości. Bardziej nawet niż sama królowa Elżbieta.

Z domu porwałem tylko identyfikator i natychmiast wróciłem do pracy. Miałem wolny dzień, ale kolegów i koleżanek nie zostawi się w potrzebie na pożarcie. Wraz z pojawieniem się informacji o zgonie matki przyszłego króla, a byłej żonie tego następnego, media zaczęły wkręcać się w siebie jak korkociąg. Od rana do wieczora tylko jeden temat. Ponadto atmosfera w kraju, która z pierwszego biegu żałoby przeistaczała się w histerię. "Gdzie jest królowa?!" Krzyczały nagłówkami brytyjskie gazety, nawiązując do faktu, że mimo tragedii, koronowana głowa przebywa na zamku w Szkocji i nie komunikuje się z poddanymi. Dopiero pod presja doradców, wróciła do Londynu i ukazała się publicznie. 

Praca nie pozwala nam na głębszą refleksję. Mieliśmy kilka dni, by zorganizować jedno z największych przedsięwzięć medialnych w historii brytyjskiego radia i telewizji. Trumna z ciałem Diany miała zostać przewieziona ulicami Londynu do Opactwa Westminsterskiego, a następnie autostradą do jej rodzinnej posiadłości w Althorp. Widz i słuchacz mieli prawo być świadkami tej historii. Po zorganizowaniu kilku stanowisk radiowych wzdłuż trasy konduktu żałobnego, wsiadłam do starej toyoty i z anteną satelitarną na dachu pojechałem do Hyde Parku. Tam powstało centrum medialne przy potężnym telebimie. Jak się okazało na miejscu, zapomniałem o dopełnieniu obowiązku akredytacji, ale słowa BBC World Service zrobiły swoje. 

Samego dnia pogrzebu nie pamiętam w szczegółach, ale między jedną a drugą audycją wyszedłem poza ogrodzenie i stojąc przy trasie przejazdu karawanu zobaczyłem czarną, oszkloną limuzynę z trumną, odzianą flagą. Przejechała tuż obok mnie w deszczu wielobarwnych kwiatów. Do domu wróciłem późnym wieczorem. Po kolacji siadłem przed telewizorem, by w jednej, solidnej dawce przyjąć pogrzeb księżnej Diany. Pamiętam nawet łzę, która zakręciła się w oku, kiedy jej mali synowie szli za trumną matki w towarzystw ojca, księcia Karola i dziadka, Księcia Filipa. Moje wzruszanie nie trwało jednak długo. Na innym kanale puszczali właśnie jakiś czarno-biały film. Po kilku najtrudniejszych profesjonalnie dniach, tego potrzebowałem bardziej.