Polska grupa strażaków HUSAR, medycy oraz ratownicy górniczy, którzy przez ponad tydzień brali udział w akcji wydobywania z gruzów ofiar trzęsienia ziemi w Turcji, wracają dziś do kraju. Na terenach dotkniętych kataklizmem coraz większym wyzwaniem staje się udzielenie pomocy setkom tysięcy osób, które zostały bez dachu nad głową.

Polscy ratownicy z grupy HUSAR Poland jako jedni z pierwszych dotarli do Turcji po trzęsieniach ziemi, które nastąpiły w nocy z 5 na 6 lutego.

Wracających dziś do kraju ratowników powitają na lotnisku Okęcie m.in. Turcy mieszkający w Polsce.

Powitamy ich z kwiatami na lotnisku, aby podziękować, tyle przynajmniej możemy zrobić. Będą tam tureccy studenci i tureccy przedstawiciele przedsiębiorstw. Tak naprawdę niemal każdy obywatel Turcji mieszkający w Polsce chciałby przyjść na lotnisko, żeby ich (ratowników) przywitać, ale powiedzieliśmy im, że liczba osób, które możemy ze sobą zabrać jest ograniczona - przekazał ambasador Turcji w Polsce Cengiz K. Firat.

13,5 mln ludzi dotkniętych katastrofą

Jak wyjaśnił ambasador, obecnie rozpoczyna się druga faza operacji ratunkowej, choć wciąż "zdarzają się cuda nie do uwierzenia, bo minęło dziewięć dni, a nadal kolejne osoby są wyciągane spod gruzów żywe". Następny etap ratowania życia w Turcji oznacza pomoc 13,5 mln osobom, które zostały bezpośrednio dotknięte katastrofą.

Niektórzy, o czym poinformował ambasador, zamieszkają w innych miastach, które nie doświadczyły zeszłotygodniowych trzęsień ziemi, a inni tymczasowo zostaną rozlokowani w hotelach i akademikach oraz w innych specjalnie przygotowanych miejscach. Rozpocznie się także odbudowa miast, "wszystko musi zostać zbudowane od zera" - skomentował ambasador Firat.

Ambasada Turcji w Warszawie poinformowała w wysłanym w poniedziałek liście o organizowaniu zbiórek dla ofiar trzęsień ziemi. Potrzebne są m.in. koce, grzejniki gazowe, przenośne toalety czy śpiwory. Ambasada przekazała ponadto, że "każdy rodzaj pomocy, współpracy i darowizn", mający na celu zaspokojenie najpilniejszych potrzeb osób pozostawionych w wyniku trzęsienia ziemi na mrozie, bez dachu nad głową, "zostanie doceniony".

Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę zakres kataklizmu, to jest to olbrzymie przedsięwzięcie. To będzie długotrwały wysiłek, więc liczymy na to, że Polacy pomogą nam w obliczu tej katastrofy humanitarnej - powiedział ambasador Firat.

Szef grupy HUSAR: Największe emocje przy ostatniej uratowanej osobie

W grupie HUSAR (Heavy Urban Search and Rescue) pracującej w tureckiej Besni działało 76 strażaków i osiem wyszkolonych psów. Towarzyszyło im pięciu medyków z Zespołu Pomocy Humanitarno-Medycznej. Udało im się uratować podczas misji 12 osób.

Ze statystyk wynika, że pod względem liczby uratowanych osób jesteśmy w pierwszej piątce grup ratowniczych podczas tego trzęsienia ziemi w Turcji - poinformował dowódca polskiej strażackiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR brygadier Grzegorz Borowiec przed wylotem z Turcji.

Podkreślił, że w takich akcjach dużo daje czasami przypadek.

Trafiliśmy do Besni, mimo, że mieliśmy jechać do Adiyaman. Trafiliśmy do miejsca, w którym rzeczywiście ludzie byli uwięzieni pod gruzami, więc udało się nam zrobić bardzo ważną rzecz - uratować tych ludzi i pomóc tym ludziom w potrzebie - podkreślił.

Całe Besni liczyło na nas. Byliśmy przez pierwsze dwa dni jedyną grupą ratowniczą, która tam operowała i była na miejscu. Dla nich było to bardzo ważne, ale również dla naszego zespołu był to bardzo ważny moment, który buduje naszą tożsamość - ocenił szef grupy.

Pytany o warunki na miejscu powiedział PAP, że największym utrudnieniem i dla nich, i dla osób ratowanych, była bardzo niska temperatura w nocy oraz obniżający ją dodatkowo wiatr.

Warunki były bardzo ciężkie, samo trzęsienie ziemi spowodowało, że budynki składały się - zapadały do samego dołu, co generalnie daje bardzo małe możliwości przeżycia. Do tego dochodzi niska temperatura - było bardzo zimno, to warunki, w których zwykle nie działamy - w nocy minus 5-6 stopni Celsjusza - wyjaśnił brygadier Borowiec.

To była trudna misja pod względem operacyjnym i logistycznym - dodał.

W jego ocenie pierwszy wieczór i noc, w których grupa pracowała po przylocie i odnalazła pierwsze osoby - do rana następnego dnia było ich kilka, w tym czteroosobowa rodzina - rodzice i dwoje dzieci, był bardzo emocjonujący i dający siłę dla dalszej akcji.

To był rzeczywiście moment sporej euforii i nadziei, że te kolejne osoby uda się uratować, bo jesteśmy na miejscu bardzo szybko - powiedział brygadier. 

Ale ta największa euforia podczas akcji pojawiła się, gdy wyciągaliśmy tę dwunastą osobę. Nie wierzyliśmy za bardzo, że po kilku dniach pod gruzami uda się znaleźć kogoś żywego - relacjonował szef grupy HUSAR.

A jednak po 20 godzinach walki udało nam się dostać do kobiety, którą byliśmy w stanie zabezpieczyć medycznie i wyciągnąć przez bardzo wąską szczelinę dziewięciometrowym tunelem w gruzach - dodał.

W setkach wpisów w mediach społecznościowych Turcy dziękowali polskim strażakom za pomoc, z którą pośpieszyli natychmiast po kataklizmie.

Już 37,6 tys. śmiertelnych ofiar trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii

Polacy z grupy HUSAR wylecieli z pomocą kilkanaście godzin po trzęsieniu ziemi, które w nocy z 5 na 6 lutego dotknęło południowo-wschodnią Turcję oraz północną Syrię i miało magnitudę 7,8. Jego epicentrum znajdowało się w rejonie tureckiej prowincji Kahramanmaras. 

Kataklizm spowodował ogromne zniszczenia na kilkusetkilometrowym odcinku od syryjskiego miasta Hama do tureckiego Diyarbakir. Potem nastąpiło jeszcze kilkadziesiąt słabszych wstrząsów.

Do wtorku szacowana liczba ofiar w obu krajach przekroczyła 37,6 tys. - w Turcji zginęły 31 tys. 974 osoby, a w Syrii - 5 tys. 814. Z południowej Turcji ewakuowano ponad 158 tys.  osób, które straciły dach nad głową. 

Źródła tureckie podawały w weekend, że w szpitalach przebywa 80 tys. rannych, a ponad milion mieszkańców trafiło do tymczasowych miasteczek namiotowych i schronisk dla bezdomnych.