Strach, niepewność i coraz mniejsza nadzieja na poprawę sytuacji. To, jak mówi w rozmowie z naszym reporterem, lekarz pracujący na turecko-syryjskim pograniczu - najczęściej towarzyszące odczucia mieszkańcom północno-zachodniej Syrii. Po trzęsieniach ziemi, które niedawno nawiedziły ten kraj i sąsiednią Turcję - tysiące ludzi pozostały bez dachu nad głową. Ich sytuacja humanitarna stale się pogarsza. Problemem są utrudnione dostawy pomocy, do kraju rządzonego przez reżim Baszara al-Assada. Najważniejsza potrzeba jest - wydawałoby się - prozaiczna. Chodzi o wodę zdatną do picia, której zaczyna brakować.

Mohamad Zahid Almarsi pracuje w międzynarodowej organizacji Physicians Across Continents, która powstała w 2012 roku, by zapewnić profesjonalną pomoc medyczną, zamieszkującym turecko-syryjskie pogranicze, głównie uciekającym przed wojną w Syrii. W 2016 roku organizacja uruchomiła też misję w Jemenie. PAC współpracuje też z Polską Misją Medyczną. Szacujemy, że w północno-zachodniej Syrii, jest około 15 tysięcy ludzi, którzy cały czas potrzebują schronienia. Większość z nich przebywa w tymczasowych obozach, w namiotach. Sytuacja na południu Turcji jest jeszcze trudniejsza, ale tam na szczęście rząd zapewnił im schronienie - w szkołach, w akademikach. Wciąż są tam jednak miejsca, jak np. w Gaziantep, gdzie nadal na zewnątrz jest mnóstwo namiotów - tłumaczy lekarz.

Jak tłumaczą medycy z PAC, przypadki traumy po trzęsieniach występują już rzadziej. Lekarze i wolontariusze, którzy niosą pomoc poszkodowanym w niedawnych trzęsieniach stają w obliczu innego, poważnego problemu. Chodzi o ryzyko rozprzestrzeniania się chorób przewodu pokarmowego, w obliczu deficytu wody zdatnej do picia. Syryjczycy, którzy stracili dach nad głową i cały dobytek, w przeciwieństwie do poszkodowanych przebywających w Turcji, mogą liczyć jedynie na schronienie w prowizorycznych obozowiskach.

Ludzie wciąż przebywają na zewnątrz, w namiotach. Na szczęście w ostatnich dniach temperatura wzrosła i sytuacja jest zdecydowanie lepsza, w porównaniu z ostatnimi tygodniami. Ludzie nie potrzebują więc ogrzewania, ale pojawia się inny problem, który bardzo nas martwi tu w północno-zachodniej Syrii. Ludzi wciąż jest tu bardzo dużo, jest ryzyko epidemii cholery. Musimy zapewnić im zapewnić dostawy wody zdatnej do picia i zabezpieczyć jej zapas - wyjaśnia Mohamad Zahid Almarsi.

Mieszkańcy północno-zachodniej Syrii mają nadzieję, że najgorsze jest już za nimi, ale na pograniczu z Turcją co jakiś czas wciąż występują słabe wstrząsy. Po niedawnych trzęsieniach ziemi zginęło tam blisko 6 tysięcy osób. W sąsiedniej Turcji ofiar było co najmniej 45 tysięcy. By ułatwić dostawy pomocy humanitarnej do Syrii, np. Szwajcarzy zawiesili część sankcji wobec reżimu Assada.

Ludzie w obawie o kolejne trzęsienia, wolą przebywać poza domami, duża część społeczeństwa mieszka na zewnątrz - w namiotach albo nawet w samochodach, jeśli je mają. Boją się wracać do domów. W północno-zachodniej Syrii mamy więc ogromną liczbę prowizorycznych obozów rozmieszczonych, gdzie się da. Ogromna liczba wsi jest kompletnie zrujnowana, ale media ze świata praktycznie w ogóle o tym nie mówią  - wyjaśnia Mohamad Zahid Almarsi.

Opracowanie: