Turyści, którzy w czasie ferii wybierają się na narty w góry, muszą liczyć się z tym, że wdychają niebezpieczne dla zdrowia pyły. Smog jest tam często wielokrotnie większy niż w Warszawie, Wrocławiu, czy Szczecinie, ale turyści nie zdają sobie z tego sprawy. O sprawie pisze "Metro".

Trzeba się mocno natrudzić, by znaleźć informację o zanieczyszczeniach na stronach Urzędu Marszałkowskiego i małopolskiego inspektoratu ochrony środowiska. Na stronach internetowych urzędów miast i portalach dla turystów - cisza.

Lokalne władze niechętnie się chwalą, bo nie chcą wystraszyć turystów - mówi Piotr Manowiecki, szef Podhalańskiego Alarmu Smogowego. Na razie na szybką rewolucję nie ma szans, bo i stałym mieszkańcom regionu niezbyt na niej zależy. Dopłacamy połowę (do 8 tys. zł) do wymiany pieca węglowego na gazowy, tymczasem w zeszłym roku skorzystało z tego 6 osób - ujawnia Andrzej Fryźlewicz, naczelnik wydziału środowiska.

Aktywiści nie mają wątpliwości, że władze powinny informować turystów o zagrożeniu. Skoro w mieście jest miejsce na reklamy uliczne, dlaczego na jednej z nich nie można informować turystów o aktualnym stężeniu niebezpiecznych substancji - pyta Małgorzata Małochleb z Krakowskiego Alarmu Smogowego, który w ramach budżetu obywatelskiego wywalczył podobną tablicę w zanieczyszczonym Krakowie.

W popularnych górskich kurortach (Białka Tatrzańska, Bukowina) dziennikarze dowiedzieli się, że ostrzeganie turystów o zanieczyszczeniu powietrza nie wchodzi w grę, bo gminy... nie posiadają lokalnych stacji pomiaru jakości powietrza, choć najtańsze urządzenia można kupić za kilka tysięcy złotych. Niewykluczone, że jeżeli pierwszy krok zrobi Zakopane, inni pójdą w jego ślady, by się pochwalić czystszym powietrzem, przypuszczają antysmogowi aktywiści.

(abs)