Prowokacja czy zwykła dziennikarska kaczka? To pytanie zaprząta głowy niemieckich komentatorów, po zamieszaniu, które wybuchło wczoraj w Berlinie.

Prowokacja czy zwykła dziennikarska kaczka? To pytanie zaprząta głowy niemieckich komentatorów, po zamieszaniu, które wybuchło wczoraj w Berlinie. Do jednej z redakcji prasowych dotarł fax, z którego wynikało, że Helmut Kohl zdecydował się ujawnić nazwiska osób, przekazających w przeszłości nielegalne darowizny na rzecz CDU.

Wiadomość tą natychmiast podały wszyskie ważniejsze europejskie stacje radiowe i telewizyjne. Oznaczała ona spory przełom w toczącej się od miesięcy w Niemczech aferze korupcyjnej. Jednak zaledwie po kilkudziesięciu minutach rzecznik byłego Kanclerza kategorycznie stwierdził, że informacja ta jest fałszywa. Ani Kohl, ani żaden z jego współpracowników faksu nie wysyłał. Numer telefonu, widniejący na dokumencie, nie należał też do żadnego z biur CDU.

Kohl pozostał więc nieugięty - żadnych nazwisk nie poda. Niektórzy obserwatorzy zwracają uwagę, że "faxowa prowokacja" jest całkiem realna - gdyż w Niemczech wciąż są osoby, którym zależy na tym by nikt nie zapominał, iż Kohl nie chce ujawnić całej prawdy o finansowaniu CDU.

Wiadomości RMF FM 8:45