Gołym okiem widać, że żadnej ustawy o związkach partnerskich nie da się ani w tym Sejmie uchwalić, ani tym bardziej "przepchnąć" potem przez Trybunał Konstytucyjny. Jeśli ktokolwiek zatem chce, choćby uchylić furtkę, dla wpisania w system prawny jakichkolwiek związków nieformalnych, powinien dać spory krok w tył i zaproponować rozwiązanie idące znacznie bliżej niż pomysły, nad którymi pracował dotąd parlament.

Konserwatyści pokazali swą siłę. Już drugi raz dowiedli, że mają w Sejmie większość i jeśli nie łamie się ich kołem, są w stanie zablokować co bardziej "genderowe" i "postępowe" projekty. Można się z tego cieszyć, można ubolewać, ale tak po prostu jest. I jeśli - mimo to - chce się coś w sprawie związków nieformalnych zrobić, a nie tylko huczeć i robić zamieszanie, trzeba się jakoś do tej sytuacji dostosować.

Uważam, że autorzy projektów ustaw o związkach partnerskich, powinni przede wszystkim zmienić ich nazwę. Sformułowania związki i małżeństwo są (lub mogą być uznane) niemal za synonim i jako takie działają na niektórych jak płachta na byka. Przechrzciłbym zatem "związki partnerskie" na "umowę partnerską" (ta nazwa już się zresztą pojawiła), "deklarację zaufania" czy "deklarację partnerstwa" i stanowczo odchudził o różne przywileje. Wydaje się, że status takiego partnerstwa, który mógłby zyskać sejmowe wsparcie, byłby statusem regulującym wyłącznie kwestie związane ze zdrowiem, pochówkiem, może po części z dziedziczeniem. I tyle. Deklarację mogłyby składać zarówno osoby zarówno obu jak i tej samej płci, i na mocy jej zapisu można by dowiadywać się o stan zdrowia współdeklarujacego, decydować o leczeniu, pobraniu narządów, pochówku itp. Wyobrażam sobie też, że obaj deklarujący mogliby zostać swymi głównymi spadkobiercami - ale wymagać to powinno dodatkowego oświadczenia.

Gdyby deklaracja partnerstwa była jednorazowym aktem, który skupiałby w sobie różne umowy notarialne, które można zawrzeć i dziś, nikt chyba szczególnie by nie protestował, a byłby to zarazem gest wobec środowisk uznających się za poszkodowane przez dzisiejszy system prawny. Deklaracja ułatwiałaby wielu osobom życie (i chodzi mi nie tylko o osoby żyjące w nieformalnych związkach, ale też np. dwójkę  samotnych, nie mających rodziny przyjaciół), zwłaszcza w sytuacjach dramatycznych, ale nie przyznając żadnych szczególnych para-małżeńskich przywilejów, koiłaby niepokoje i sprzeciwy tych, którzy dziś wątpią w jej konstytucyjność i gromko przeciw niej protestują.