Ekipy dochodzeniowe coraz bardziej skłaniają się ku stwierdzeniu, że przyczyną wczorajszej katastrofy samolotu American Airlines, była awaria techniczna, prawdopodobnie jednego z silników. Airbus A-300 kilka minut po starcie runął na nowojorską dzielnicę Queens. Zginęło co najmniej 269 osób.

"Prowadzimy odpowiednie czynności. Uważamy tę tragedię za wypadek. Będziemy jednak ściśle współpracować z FBI. Jeśli okaże się, że katastrofa ta ma podłoże kryminalne, z pewnością poinformujemy o tym opinię publiczną. Zostanie też odpowiednio zmieniony przebieg śledztwa" - zapowiadała Marion Blakey Walks, przewodnicząca Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. Na razie obie czarne skrzynki samolotu - ta z zapisem rozmów z kabiny pilotów, jak i ta z zapisem parametrów lotu, są szczegółowo analizowane przez amerykańskich ekspertów w Waszyngtonie.

Airbus A-300 linii lotniczych American Airlines rozbił o 15:17 czasu polskiego, osiem kilometrów od nowojorskiego lotniska im. JFK. Maszyna leciała z Nowego Jorku do Santo Domingo na Dominikanie. Na pokładzie było 260 osób – wszyscy zginęli. Prócz nich śmierć poniosło także 9 osób na ziemi.

Wczorajsza tragedia w Nowym Jorku to kolejna katastrofa lotnicza w ciągu zaledwie pół roku. Na początku lipca w katastrofie rosyjskiego Tupolewa w pobliżu Irkucka na Syberii zginęło ponad 130 osób. Trzy miesiące później inny rosyjski Tupolew, lecący z Izraela został przypadkowo zestrzelony przez zbłąkany ukraiński pocisk i runął do Morza Czarnego. Zginęło 178 osób. Cztery dni później, 8 października w zderzeniu samolotu Skandynawskich linii lotniczych SAS z niewielką awionetką na lotnisku w Mediolanie zginęło co najmniej 114 osób.

foto Archiwum RMF

10:30