Jeśli zastanawiamy się, jak to możliwe, że ci sami ludzie, którzy powiedzmy pięć lat temu strasznie się na coś oburzali, teraz nagle okazują się niezwykle tolerancyjni i cierpliwi tylko dlatego, że w kraju rządzi kto inny, powinniśmy przyjrzeć się wynikom najnowszych badań psychologów z Uniwersytetu Lund w Szwecji. Wyraźnie pokazują one, że w sprawach ogólnie rozumianej moralności potrafimy być niezwykle obrotowi, a po nagłej zmianie zdania, swojej nowej opinii bronimy z równą zajadłością jak tej poprzedniej. Co więcej, często zupełnie sobie tego nie uświadamiamy.

Lars Hall i jego koledzy z Uniwersytetu w Lund poprosili 160 ochotników o wypełnienie 2-stronicowej ankiety na tematy moralności i etyki. Wpisano tam szereg stwierdzeń, które ochotnicy oceniali w skali od 1 do 9, od "absolutnie się nie zgadzam", po "zgadzam się całkowicie". Stwierdzenia dotyczyły kilku dziedzin - na przykład tego, czy państwo w staraniach o zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa może posuwać się do inwigilacji, czy akcje militarne Izraela wobec Hamasu są uzasadnione nawet, gdy zagrażają Palestyńczykom, czy obywatele mogą udzielać schronienia imigrantom, których państwo uznało za nielegalnych.

Ankietę zaplanowano w taki sposób, by dało się badanych nieco oszukać. Po zakończeniu pierwszej części badania przewracali kartkę i wypełniali drugą stronę. Nie wiedzieli, że sprytny manewr z kartką przyklejoną na kropli kleju sprawiał, że po powrocie do pierwszej strony zastawali tam niektóre pytania w odwróconej wersji. Ich odpowiedzi były te same, ale dwa z ośmiu stwierdzeń, do których je odnosili były podane w dokładnie odwrotnej wersji. Inaczej mówiąc, jeśli wcześniej całkowicie zgadzali się ze stwierdzeniem, że dla walki z terroryzmem można inwigilować internet, to w nowej sytuacji całkowicie zgadzali się z tym, że... nie można.

I tu następował najciekawszy fragment testu. Ponad dwie trzecie badanych w ogóle nie zauważyło, że w ich odpowiedziach coś się nie zgadza. W rozmowie z badaczami, z pełnym przekonaniem i niemałą elokwencją przekonywali do opinii całkowicie przeciwnej do tego, co sami początkowo uznawali za słuszne.

Ktoś mógłby bagatelizować te wyniki, podejrzewać, że ankietowani nie bardzo przykładali się do testów, nie do końca zwracali uwagę na to, co piszą, a może nawet nie do końca rozumieli problemy, o których mieli się wypowiadać. Być może coś w tym jest, jednak badacze z Lund twierdzą, że prawda jest bardziej przygnębiająca. Z rozmów z ankietowanymi wynikało, że ich opinie w sprawach moralności okazywały się po prostu bardziej elastyczne, niż nawet oni sami byliby skłonni przyznać.

Pierwsze wnioski z tych badań okazują się kłopotliwe dla instytucji badających opinię publiczną. Okazuje się bowiem, że takie ankiety wcale nie muszą być prawdziwym obrazem rzeczywistych poglądów ankietowanych. Kolejne wnioski mogą dać wiele do myślenia już nam wszystkim, wygląda bowiem na to, że tymi opiniami w istocie bardzo łatwo można manipulować, a wielu z nas w praktyce jest w stanie uzasadnić i usprawiedliwić sobie niemal dowolne stanowisko.

Odchodząc nieco od badań Szwedów i formułowanych przez nich wniosków myślę sobie, że społeczeństwa mają mechanizmy, które chronią je przed gwałtownymi zmianami opinii obywateli. Wśród tych mechanizmów jest i prawo, i tradycja, i religia. Autorom ateistycznej kampanii: "Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę" zostawiam to pod rozwagę. Jeśli Wasza akcja propagowania "niewiary" odniesie pożądany przez Was skutek, może się okazać, że jakaś większość tych innych, którzy nie mają z wami nic wspólnego, ale też nie wierzą, uzna kiedyś, że jednak można kraść i zabijać. Co wtedy? Będziecie mieli jakieś argumenty?