Istotą demokracji są rządy ludu. To naród w bezpośrednich wyborach decyduje o tym, komu powierzyć władzę. To naród ocenia, którzy politycy zasługują na zaufanie, a którzy nie. To naród odbiera władzę tym, którym przestał ufać. Ale na tym władza narodu się nie kończy, decyduje bowiem także w sprawach o mniej fundamentalnym znaczeniu, kogo słucha, kogo ogląda, kogo czyta, wreszcie, czyje produkty kupuje. W demokracji naród jest suwerenem i może decydować niemal o wszystkim. Jeśli sobie to oczywiście uświadamia.

Oczywiście naród (na szczęście) rzadko bywa jednomyślny i to powstrzymuje go (zwykle, choć nie zawsze) przed robieniem głupstw. Polski naród jest szczególnie niejednomyślny i to w przeszłości bywało czasem źródłem jego siły lub (częściej) słabości. Podobnie niejednomyślni jesteśmy w czasie ostatnich 20 lat. Po wyborach 4. czerwca już nigdy nie opowiedzieliśmy się tak jednoznacznie za czymś lub przeciw czemuś.

Do tej pory naszą narodową nieumiejetność dogadywania się "elity" zgodnie uznawały za polskie przekleństwo, czynnik, który utrudnia nam zjednoczenie się wokół ważnych celów. I oto nagle w tych dniach wszystko to się zmieniło. Co rusz dowiadujemy się, że zachowanie narodu po katastrofie smoleńskiej, owa wspólnota cierpienia i żalu, była zła, niemodna, staroświecka, niedojrzała. Co rusz to ktoś "wstydzi się", "czuje się przerażony" sposobem w jaki Polacy zareagowali na tragedię 10. kwietnia. Długie teksty i wyrafinowane argumenty nie są w stanie przykryć niepokojącej dwuznaczności takiego rozumowania.

Tym razem "nie spisały się" też media. Dlaczego? Bo zdaniem różnych domorosłych medioznawców podążyły za nastrojem tłumu zamiast go tonować i uspokajać. Mam wrażenie, że ludzie, których los nigdy nie posadził przed mikrofonem lub kamerą w dramatycznych i nieprzewidzianych okolicznościach powinni się dwa razy zastanowić, zanim będą kogokolwiek krytykować za nadmierne emocje. To właśnie te emocje pokazują w takich chwilach "ludzką twarz" zwykle sformatowanych i skomercjalizowanych mediów. To, że media w większości pozwoliły obywatelom przeżywać żałobę bez antenowych "eksperymentów" było jednym z przykładów owego "przyzwoitego zachowania", o którym kiedyś pisał Słonimski. Dlaczego media, które na co dzień "biją się" o widza, słuchacza i czytelnika, miałyby akurat w tych dniach zachowywać się wbrew swoim normalnym praktykom. Ktoś nazwie to "przypochlebianiem się", ktoś inny uzna za normalny szacunek dla wrażliwości swojego odbiorcy. To właśnie miliony odbiorców przed ekranami podczas transmisji uroczystości żałobnych były najlepszym dowodem na to, że media w większości trafnie odczytały ich oczekiwania.

Obywatele mają prawo domagać się odpowiedzi na wiele pytań, nie tylko tych o bezpośrednie przyczyny katastrofy, czy przebieg śledztwa. Pojawią się, bo muszą się pojawić, trudne pytania o mechanizmy polityczne, które sprawiły, że wewnętrzny spór doprowadził do tak poważnego osłabienia instytucji Państwa Polskiego. Pojawią się pytania o staranność z jaką MON i MSZ przygotowywały tę wizytę w Katyniu, o ich współpracę z Kancelarią Prezydenta. Odpowiedzi na te pytania będą wymagały wzniesienia się ponad atmosferę bieżącej walki politycznej. Tylko wtedy będą mogły być naprawdę uczciwe i tylko wtedy pomogą nam wyciągnąć z tej tragedii konieczne wnioski. Im szersza będzie płaszczyzna wniosków, pod którymi większość z nas będzie się w stanie podpisać, tym łatwiej będzie nam osiągnąć jakiś przełom w stosunkach polsko-polskich. Naród oceni uczciwość tych odpowiedzi i wyciągnie wnioski. Na szczęście w demokracji ostateczne decyzje należą do Narodu.