Nie popełniamy błędów, co najwyżej bywamy tylko nie do końca dobrze poinformowani - takie zaskakujące wyniki badań opublikowali właśnie naukowcy z Uniwersytetu Princeton. Ich zdaniem, przy podejmowaniu decyzji nasz mózg pracuje praktycznie bez zarzutu. Jeśli decyzje są błędne, to raczej w wyniku niejasności, jakie do oceny sytuacji wprowadzają nasze zmysły.

Opisujący to wszystko artykuł w czasopiśmie "Science" jest moim zdaniem pouczający co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze do pewnego stopnia zdejmuje z nas odpowiedzialność za to, co mówimy, co robimy i co z naszych działań wynika. To dość wygodne, możemy powiedzieć: halo, to nie ja jestem niespełna rozumu, to nie do końca prawidłowe były docierające do mnie informacje. Po drugie - i ważniejsze - ta praca po raz kolejny potwierdza trywialną prawdę, jak ważny jest dostęp do obiektywnych faktów. Jak fundamentalne znaczenie, zarówno w sprawach błahych, jak i kluczowych, ma system, w którym informacje, na podstawie których tworzymy swój obraz rzeczywistości, są prawdziwe. I pełne. Jak ważny jest system ich weryfikacji.

Opisane w artykule badania prowadzono na 19 specjalnie tresowanych szczurach laboratoryjnych i... czterech studentach, ochotnikach. I ludziom, i zwierzętom puszczano nagranie z przypadkowo pojawiającymi się przy prawym lub lewym uchu kliknięciami. Po przesłuchaniu nagrania, uczestnicy eksperymentu mieli wskazać, po której stronie pojawiło się więcej kliknięć. Szczury wytresowano wcześniej tak, by właśnie w tę stronę zwracały pyszczek.

Jak się okazało i ludziom, i szczurom zwykle udawało się udzielać trafnych odpowiedzi. Problemy były wtedy, gdy kliknięcia się nakładały, były trudne do rozróżnienia, inaczej mówiąc, informacja była nieprecyzyjna. Na podstawie obserwacji wyników eksperymentu po różnych przypadkowych sekwencjach dźwięków opracowano model procesu podejmowania decyzji. Ten model, pokazujący w nieinwazyjny sposób procesy towarzyszące gromadzeniu informacji wskazuje na to, że mózg sam nie generuje już dodatkowego szumu, pada co najwyżej ofiarą "szumu informacyjnego", który do nas dociera.

I tu dochodzimy do owej, wspomnianej w tytule linii, którą w tym przypadku rozumiem dosłownie. W minioną sobotę za tą linią znalazła się nie tylko piłka, ale i znaczna część nogi piłkarza Legii Warszawa, którego kopnięcie okazało się potem celnym dośrodkowaniem, zamienionym na bramkę przeciwko Wiśle Kraków. Zdjęcie sędziego, którego jedynym zadaniem była ocena, czy piłka całym obwodem minęła właśnie tę linię obiegło już wszystkie portale. Sędzia bowiem autu nie zauważył. By było śmieszniej, mecz sędziowała doborowa ekipa aż sześciu sędziów, a ich występ miał być dowodem na to, że w piłce nożnej żadnych powtórek wideo nie potrzeba. Tyle, że do żadnego z nich informacja o piłce za linią nie dotarła. I podjęli błędną decyzję.

Oczywiście piłka nożna to sprawa o zaledwie umiarkowanym znaczeniu, na stadion przyszło tylko jakieś 20 tysięcy ludzi, przed telewizorami siedziało najwyżej kilka razy więcej, więc fakt, że ustawiającą mecz bramkę zdobyto niezgodnie z przepisami nikogo specjalnie nie powinno martwić. Poza tym Wisła Kraków w lidze i tak już nic nie zwojuje, wypaczenie tego wyniku może co najwyżej martwić kibiców Lecha Poznań, który jako jedyny próbuje jeszcze Legię gonić. Czy jeśli jednak różnica na koniec sezonu między Legią a Lechem okaże się mniejsza niż trzy punkty, a Legia zdobędzie tytuł, panowie z PZPN będą mieli nadal dobry humor? Czy z prawdziwym przekonaniem będą zrzucać winę na FIFA i UEFA, które powtórek boją się jak diabeł święconej wody. Powiedzmy sobie szczerze, w dobie współczesnej telewizji unikanie powtórek, jako sposobu bieżącej weryfikacji wątpliwych decyzji sędziów, to idiotyzm, którego niczym nie można uzasadnić. Im szybciej panowie od piłki się z tą myślą oswoją, tym lepiej.

Ta niepewność co do faktów, działa w piłce nożnej tak samo jak w każdej dziedzinie życia. Tu zaburza tylko wynik meczu, tam aż wynik głosowania, czy decyzje ekonomiczne. Jeśli nie będziemy mieli szacunku do faktów i będziemy bagatelizować przypadki "ściemniania" zamiast informowania, jak naprawdę jest, nie będziemy w stanie właściwie decydować . I sami będziemy sobie winni. A właściwie to... już jesteśmy.