Na naszych oczach następuje ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijańskiej na Bliskim Wschodzie. A im bardziej Zachód się tam angażuje, tym proces ten nabiera tempa.

Z perspektywy mediów i ludzi Zachodu to paradoks, ale dla wielu milionów chrześcijan, którzy zamieszkują Bliski Wschód od czasów Chrystusa (tak, tak - Koptowie, syriacy, chaldejczycy, chrześcijanie z Asyryjskiego Kościoła Wschodu - nie są skutkiem kolonializmu, ale zamieszkują ten obszar świata od czasów, gdy o islamie nikt nawet jeszcze nie myślał) starzy, paskudni satrapowie, w rodzaju Hosni Mubaraka, Saddama Husajna czy Bashara Al Assada (zachowując świadomość różnic między nimi) to byli idealni władcy. A ich następcy, których my na Zachodzie witamy, jako siły demokratyzujące, to gigantyczne zagrożenie. Za plecami opozycji (albo w jej szeregach) przeciw rządom świeckich dyktatorów, zawsze kryją się bowiem islamscy fundamentaliści. A ci, nie marzą o niczym więcej, jak o zlikwidowaniu mniejszości chrześcijańskich w swoich krajach.

W Iraku, i to po interwencji amerykańskiej, już się to udało. Z 2 milionów chrześcijan, którzy żyli tam od pokoleń aż do czasów amerykańskiej interwencji, zostało 200 tysięcy. Większość wyemigrowała, ale nie brak także ofiar. W jednej tylko anglikańskiej parafii w Bagdadzie w ciągu ostatnich dziesięciu lat zamordowano ponad tysiąc osób. W Egipcie ten proces właśnie się zaczął. W jednym z miast już oznakowano domy chrześcijan znakami "X", tak by tłum wiedział, które miejsca zniszczyć, i by zmusić chrześcijan do emigracji. Kilka dni później z meczetów ogłoszono, że jeśli chrześcijanie nie opuszczą domów do piątku, to zostaną one zniszczone, a oni zamordowani. Nie stało się tak tylko dlatego, że zainterweniowała armia. I to dlatego papież Koptów Tawadros II tak mocno wspiera armię, a jednocześnie ostrzega przed tym, że niebawem z 12 milionów Koptów w Egipcie może pozostać garstka. Akty przemocy przeciwko chrześcijanom w Iraku, Syrii i innych miejscach mogą być ze sobą powiązane. Istnieje pewien rodzaj presji na chrześcijan, by ci opuścili Bliski Wschód - mówił Tawadros II.

Paradoksalnie nienawiść do chrześcijan wzmaga, odcinający się na każdym kroku od Chrystusa i Jego nauki, Zachód. Koptowie, syriacy i inni chrześcijanie stają się bowiem kozłami ofiarnymi, na których można wyładować niechęć do utożsamianych z krzyżowcami (na Bliskich Wschodzie pamięć historyczna jest o wiele dłuższa) żołnierzy amerykańskich czy brytyjskich. Im niewiele można zrobić, ale miejscowych wyznawcom Chrystusa już tak... To dlatego hierarchowie z Bliskiego Wschodu tak mocno protestują przeciwko pomysłom kolejnych inwazji czy wojen. Każda z nich oznacza bowiem, że chrześcijan ubędzie. Amerykanie, Francuzi czy Brytyjczycy nie będą ich bowiem bronić, a dla islamistów będą idealnym celem ataków. Media zaś będą milczeć, bo - tak się jakoś składa - że, tak jak radykalni muzułmanie tyle, że z innych powodów, one także doprowadziłyby do ostatecznej eliminacji chrześcijan. Nie tylko z Bliskiego Wschodu, ale także z Europy czy Stanów Zjednoczonych.

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, redaktor portalu Fronda.pl i komentator Telewizji Republika, a w chwilach wolnych "pierwszy punk nowej epoki post-rebelii"