Jeśli biskupi chcieli przyspieszyć utratę społecznego znaczenia Kościoła, uświadomić, że hierarchia w naszym kraju nie jest zdolna do jakiejkolwiek zmiany - to odnieśli sukces. Wybór arcybiskupa Tadeusza Wojdy jest zdecydowanym krokiem w kierunku przepaści.

Jeśli zastanawiacie się, kim jest arcybiskup Tadeusz Wojda, jakie ma poglądy w kluczowych kwestiach, co sądzi na temat zaangażowania w życie polityczne, jakie są jego poglądy w kwestiach ewangelizacji czy kryzysu powołań - to spieszę donieść, że tego nikt nie wie. Metropolita gdański to klasyczny hierarcha bez właściwości, nieznany szerzej, bo nie zabierający głosu w kluczowych kwestiach, a wybrany dlatego, że nie wadził nikomu, a arcybiskup Stanisław Gądecki uznał, że nie zmieni dotychczasowej linii.

O tym, że ten wybór jest wysoce prawdopodobny było wiadomo już dziś rano, o czym informowałem w RMF FM. Teraz to jest już jasne. Wybrano kogoś, kto miał być kandydatem kompromisowym, co w obecnym składzie Episkopatu oznacza, że nie powiedział niczego, co mogłoby się komuś nie spodobać, nie jest zaangażowany w obronę małoletnich i walkę z układami w Episkopacie - jak jeden z ważniejszych jego kontrkandydatów arcybiskup Wojciech Polak. To reprezentant tego układu w Kościele, który nie chce zmian, nie chce rozliczeń i skłania się - co wynika z moich informacji z jego archidiecezji - ku ochronie sprawców przestępstw seksualnych, a nie do ofiar. Wiele to mówi o polskim Episkopacie, a jeszcze więcej o prawdziwej, a nie PR-owej linii Kościoła w Polsce.

Co oznacza ten wybór? Otóż biskupi nie chcą zmiany, nie chcą wyrazistej linii, chcą zachowania i konserwowania tego, co właśnie wygasa. Zamiast zatrzymania pewnych procesów będą mieli nijakiego przewodniczącego, zwiększające się tempo laicyzacji i wreszcie - co prawdopodobne - w krótkiej perspektywie wysyp informacji o tym, jak arcybiskup Wojda traktuje osoby skrzywdzone w swojej diecezji, i jak nie radzi sobie ze sprawcami tego rodzaju przestępstw.