W realność pomysłu ograniczenia liczby sędziów Sądu Najwyższego do 20-30 zwyczajnie nie wierzę. Taki projekt zaprzeczałby wszystkiemu, co dzieje się wokół SN od kilku lat. Ani jedno ani drugie nie wyklucza jednak tego, że taki pomysł zostanie przedstawiony i uchwalony. Bo przecież możliwe jest wszystko.

Kiedy pojawia się publicznie informacja zapowiadająca kolejne działania wokół zmian w sądownictwie, oczywiste jest, że warto zbadać, co miałoby do nich doprowadzić i jakie byłyby ich ewentualne skutki. Ujawniony ostatnio przez "Rzeczpospolitą" pomysł zmniejszenia Sądu Najwyższego do elitarnego składu 20-30 sędziów nie pozwala jednak na jasne odpowiedzenie nawet na pytania o powody jego powstania.

Zaprzeczenie reformie jaką znamy

Po pierwsze - zmiany z daleka wyglądałyby co najmniej niedorzecznie. Kiedy rządzący zaczynali reformowanie SN orzekało w nim 76 sędziów. Liczba etatów została ustawowo podniesiona do 120, w ubiegłym roku Prezydent podniósł ją do 125. Nagły odwrót od rozdymania SN i przejście do jego kurczenia byłby co najmniej niezrozumiały.

Po drugie - od kilku miesięcy sytuacja wokół Sądu Najwyższego relatywnie się uspokoiła. Wybór na stanowisko I Prezes Małgorzaty Manowskiej zamknął kolejny etap wprowadzanych przez kilka lat reform i trudno sobie wyobrazić powód, dla którego rządzący mieliby sobie fundować ponowne otwieranie sporu w tej dziedzinie.

Po trzecie - powrót do zmian ustawy o SN jest wprawdzie możliwy, ale byłby dla wiarygodności ustawodawcy samobójczy. To ta, poprawiana tak wielokrotnie że aż uporczywie, ustawa określa liczbę sędziów Sądu Najwyższego na "nie mniejszą niż 120". Boje o jej przepisy toczone były i są nadal (także przed Trybunałem Sprawiedliwości UE) i z pewnością nie jest w interesie rządzących dokładanie do nich kolejnych frontów.

Po czwarte - obecnego modelu działania SN nie krytykuje nikt z rządzących, a z tego zwykle wynika potrzeba zmian. Co więcej - ma on być doskonalony. Nowa I Prezes powołała właśnie zespół, przygotowujący propozycje zmian w regulaminie SN. Według zreformowanych przepisów, regulamin nadaje Sądowi Prezydent, propozycje muszą więc być przez niego zaakceptowane. Skoro to Prezydent określa i liczbę sędziów, i poprawia na prośbę sędziów regulamin - dlaczego miałby podpisywać ew. ustawę torpedującą wszystkie te jego działania?

Do czego może służyć ten pomysł?

Sam pomysł jako nierealny (prób jego realizacji nawet nieoficjalnie nie potwierdza przecież nikt, podobnie jak nikt nie przyznaje się do autorstwa) ma zalety wyłącznie jako mglisty projekt. Rozwiązanie potencjalne, może wręcz groźba, wymagająca jedynie rozpowszechnienia. Poniżej kilka dziedzin, w których może zostać wykorzystane:

* Za dwa tygodnie Trybunał Sprawiedliwości zajmie się pytaniami prejudycjalnymi, dotyczącymi Izby Dyscyplinarnej i Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN oraz powołanych do nich osób przy udziale nowej KRS. W sporze o status sędziów nowych Izb nie po raz pierwszy sięgnęłaby po argument "nie podoba wam się, co robimy? To zobaczcie, do czego jeszcze możemy się posunąć!"

* W kraju wciąż trwają rozmowy nt. rekonstrukcji rządu. Lider Solidarnej Polski wielokrotnie już nadawał ton działaniom rządu, szachując gorliwymi działaniami bardziej umiarkowanych kolegów z rządu. Chcąc poprawić zagrożoną planami redukcji liczby resortów minister może kolejny raz narzucić kolegom z PiS bliski mu temat. Tak jak zrobił to domagając się wypowiedzenia konwencji antyprzemocowej, zmuszając premiera do zajęcia stanowiska, tak i teraz może chcieć doprowadzić do reakcji "Zbyszek znowu coś wymyślił... dajmy mu to, bo nie da nam spokoju".

* Nie można też wykluczyć, że ten sam mechanizm stosowany jest odwrotnie. Także w kontekście rozmów o rekonstrukcji, ale dla... zaszkodzenia Solidarnej Polsce. Z przekazem "Zobaczcie, co oni znowu wymyślili! Są nieobliczalni. Przecież to wizerunkowa katastrofa udanej reformy..."

* Polityka wielokrotnie korzystała także z mechanizmu, znanego jako wprowadzanie i wyprowadzanie kozy. Jeśli w pakiecie z jak najbardziej realnym zamiarem tzw. spłaszczenia struktury sądów, ograniczenia dodatków funkcyjnych itp. pojawi się coś tak zaskakującego i zwracającego uwagę jak zamiar kolejnego tasowania sędziów SN, wycofanie się z tego ostatniego może uchodzić za ustępstwo. Cały tak zaprojektowany proces można nawet nazywać chęcią zawarcia kompromisu "bo przecież zamiary były szersze, ale z części z nich zrezygnowaliśmy..."

Co kryje się za ujawnieniem tak kontrowersyjnego pomysłu - po kilku rozmowach z osobami bliskimi i resortu sprawiedliwości i Sądu Najwyższego - nie tylko nie wiem. Nie jestem nawet pewien, czy kiedykolwiek się tego dowiemy.