Opublikowany wczoraj cząstkowy raport komisji ds. badania rosyjskich wpływów rekomenduje niepowierzanie kilku osobom "zadań, stanowisk i funkcji publicznych związanych z odpowiedzialnością za bezpieczeństwo państwa". Nie zaskakuje to, że listę otwiera były premier Donald Tusk. Może jednak dziwić nieprzewidziana w ustawie forma piętnowania i jego, i kilku innych byłych ministrów. I to, że nikt się tym nie przejął.

Nietypowa rekomendacja

Rekomendacja została ogłoszona na dwie godziny przed ich odwołaniem przez Sejm członków komisji. Dotyczy byłego premiera Tuska oraz ministrów Jacka Cichockiego, Bogdana Klicha, Tomasza Siemoniaka i Bartłomieja Sienkiewicza. 

Uzasadniając ją komisja stwierdza, że nie dochowali oni "należytej staranności i poprzez swoje zaniechania umożliwili rozwój intensywnych kontaktów SKW z tajną służbą państwa nieprzyjaznego", a "zeznania złożone przez w/w jako świadków w postępowaniu karnym prowadzonym przez prokuraturę, pokazują z ich strony brak wiedzy, świadomości i refleksji co do wagi zadań związanych z pełnieniem przez nich funkcji nadzorczych wobec SKW".

Nie tak miało być

Problem w tym, że ustawa o komisji ds. badania rosyjskich wpływów nie przewiduje wobec osób podejrzewanych o uleganie im żadnych innych konsekwencji niż wydanie decyzji administracyjnej, stwierdzającej (lub nie), że działania takiej osoby były podejmowane "pod wpływem rosyjskim na szkodę interesów Rzeczypospolitej Polskiej". Co więcej, decyzję taką komisja może wydać komisja "w wyniku postępowania".

Niczego takiego jednak komisja nie zrobiła.

Żadna z wymienionych w rekomendacji osób nie była przez nią nawet przesłuchana. Komisja swoje zarzuty oparła na "uprawdopodobnionych wpływach rosyjskich". Komisja posiłkowała się przy tym zeznaniami, składanymi przez Donalda Tuska i ministrów Klicha, Siemoniaka i Cichockiego w zupełnie innej sprawie, 6-7 lat temu. Nie można więc mówić nie tylko o personalnych decyzjach administracyjnych, przeprowadzeniu, czy choćby otwarciu postępowania wobec wymienionych.

Jak miało być?

Nazywana "lex Tusk" ustawa, którą stworzono komisję, w swojej pierwszej wersji zawierała tzw. środki zaradcze, między innymi orzeczenie zakazu zajmowania określonych stanowisk, dostępu do tajemnic czy nawet posiadania broni. Niemal natychmiast jednak środki zaradcze zostały z ustawy usunięte, z inicjatywy prezydenta. 

Proponuję, żeby te środki zaradcze zostały zlikwidowane - mówił Andrzej Duda. Proponuję, aby na ich miejsce pozostało tylko stwierdzenie komisji, że osoba, wobec której ustalono, że działała pod rosyjskimi wpływami - że taka osoba nie daje rękojmi należytego wykonywania czynności w interesie publicznym - sugerował.

Nie kijem go to pałką

Komisja nie sięgnęła nawet po jedyny dostępny środek napiętnowania winowajców. Wymyśliła własny, nieoparty na ustawie - "rekomendację personalną", która jest napiętnowaniem nieoficjalnym, niedającym prawa do odwołania.

Rekomendacja jednak ma być według ustawy przedstawiana nie dziennikarzom na konferencji w Kancelarii Premiera, ale organom władzy publicznej i dotyczyć zapobiegania wpływom rosyjskim i ich zwalczania. A działania komisji dotyczące poszczególnych osób wymagają innej procedury.

Cały wysiłek na nic

Mimo dotkliwej zdawałoby się kary, jaką jest zniesławienie przez publiczne podważanie kompetencji i w efekcie działanie na szkodę interesów kraju, napiętnowani "rekomendacją personalną" politycy nie zamierzają korzystać z możliwości pozwania członków komisji. Mimo wiedzy, że mieliby spore szanse na wygraną przed sądem.

Od kilku z nich usłyszałem tylko, że komisji Sławomira Cenckiewicza i Andrzeja Zybertowicza nie można traktować poważnie. Gromkie oskarżenie jest więc ignorowane całkiem świadomie.