Jeśli epidemia nie wygaśnie w ciągu ośmiu tygodni, dotrzymanie majowego terminu wyborów może pochłonąć ofiary śmiertelne i unieważnić nawet najsurowsze środki, podjęte do ograniczenia liczby zachorowań.

Poza Chinami nikt nie ma historii walki z koronawirusem sięgającej aż ośmiu tygodni. Właśnie osiem tygodni temu, pod koniec stycznia w Chinach rozpoczęła się pandemia, która jak dotąd zabiła ponad 3, a dotknęła 81 tysięcy osób. Dwa tygodnie później jednego tylko dnia, 12 lutego, stwierdzono zakażenie u blisko 15 tysięcy osób.

Uczymy się

Dziś ze zbliżającym się do 100 stwierdzonymi zachorowaniami Polska jest na etapie, na jakim Francja, Niemcy i Hiszpania były około dwóch tygodni temu. Liczba zachorowań wynosi w nich dziś odpowiednio 3661, 3758 i 5232. Można wnioskować, że gdyby Polska ograniczyła swoje działania do takich, jakie podjęto w tych krajach, liczba zachorowań na koronawirusa za dwa tygodnie, na koniec marca, oscylowałaby wokół 3-5 tysięcy.

Polska podjęła właśnie działania znacznie surowsze. Zamknięto granice, kwarantanną objęto wszystkich przybywających do kraju, wstrzymano ruch lotniczy, zamknięto szkoły, uczelnie, kina, i galerie handlowe - wszystko to da pewnie efekt w postaci ograniczenia liczby zachorowań. Transmisji koronawirusa nie da się jednak uniknąć. Ograniczenie zgromadzeń do 50 osób nijak się przecież ma do pojemności autobusu przegubowego, w którym jednorazowo można zmieścić blisko 200 osób.

Z tygodnia na tydzień

Załóżmy, że dzięki podjętym działaniom za dwa tygodnie w Polsce uda się ograniczyć liczbę przypadków do połowy tego, co osiągnęli Niemcy, Francuzi i Hiszpanie - czyli do ok. 2 tysięcy przypadków. To jednak i tak cztery razy więcej, niż liczba osób, hospitalizowanych z powodu zagrożenia koronawirusem dziś. 

Nie wiemy, czy zarządzone do końca marca ograniczenia zostaną podtrzymane, jednak już wtedy epidemia nie będzie się być może rozwijać skokowo, ale wolniej. Przy utrzymaniu dotychczasowej, nader skromnej skali przeprowadzanych testów, liczba stwierdzanych przypadków będzie ledwie ułamkiem prawdziwej liczby rzeczywistych nosicieli i zarażonych. I ta skromna skala jednak wykaże pewnie wzrost liczby zachorowań. Dane nie będą rosnąć lawinowo, jednak nie ma żadnych podstaw do przewidywania, że spadną. Ze skromnych dwóch tysięcy po dwóch na np. cztery tysiące po czterech tygodniach.

Święta

Za niespełna miesiąc więc, ze stwierdzonymi czterema tysiącami zachorowań w całym kraju rozpoczniemy święta - tradycyjnie związane ze wzmożonymi podróżami, licznymi spotkaniami rodzinnymi i nasileniem udziału w praktykach religijnych. Część tych zjawisk uda się pewnie powstrzymać, jednak z pewnością nie wszystkie. To prawdopodobnie poszerzy skalę zachorowań. Ferie świąteczne będą feriami, nie kwarantanną, rozwój koronawirusa otrzyma kolejny istotny impuls. Jego potwierdzenie nastąpi zapewne w drugiej połowie kwietnia, kiedy poznamy efekty nasilonych kontaktów z okresu świąt.

Majówka...

Efekt świątecznych podróży i spotkań dotrze do nas tuż przed weekendem 1-3 maja. W tym roku zostanie on przedłużony tylko o jeden dzień (1 maja to piątek), jednak trudno sobie wyobrazić powstrzymanie tradycji grillowo-działkowych, zwłaszcza że pogoda będzie już zapewne wiosenna. Stworzone w ten sposób zagrożenie rozprzestrzenienia koronawirusa to jednak drobiazg w porównaniu z tym, co nastąpi tydzień później.

...i wybory

10 maja ma odbyć się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Mimo oczywistego zagrożenia, jakie stwarza zgromadzenie w lokalach wyborczych do 30 mln osób, termin wyborów nadal nie został przesunięty. Efekt? Za osiem tygodni każdy z nas pojawiając się w lokalu wyborczym będzie miał okazję zetknięcia się z urzędnikiem wyborczym, odbierającym tego dnia podpisy kilkuset lub kilku tysięcy osób na leżącym przed nim arkuszu. Otrzymamy od niego przygotowane przez trudne do wymienienia osoby karty do głosowania, nakreślimy na nich znak "X" długopisem pożyczonym od kogoś lub komuś, a następnie kartę wrzucimy do urny, do której wcześniej i później podobne karty wrzucą osoby, których ani my, ani urzędnik nie widzieliśmy wcześniej na oczy. Akt ten odbędzie się w siedzibie komisji wyborczej, będącej na co dzień w szkołą, przedszkolem, domem kultury, urzędem - słowem miejscem, które ze względu na możliwe zagrożenie epidemiologiczne powinno być szczególnie chronione przed odwiedzinami nieznanych osób z zewnątrz. 

Następnie urzędnicy wyborczy, zbierający przez cały dzień wszystko, co powierzyli im wyborcy - z koronawirusem włącznie - przeliczą ręcznie wyniki wyborów zawarte na kartach do głosowania.

Wszystkie podjęte dotąd działania, zmierzające do ograniczenia kontaktów między ludźmi, z których część może nawet nieświadomie przenosić koronawirusa - pójdą do piachu.

Przełożyć wybory

Wyborami, przeprowadzanymi przed wygaśnięciem epidemii możemy rozprzestrzenić nawet skutecznie wcześniej ograniczoną epidemię i zabić trudną dziś do oszacowania liczbę osób. Dzieli nas od nich osiem tygodni - ten sam czas, który Chiny kosztował ponad 3 tys. ofiar śmiertelnych. Nauczeni doświadczeniem chińskim i krajów europejskich wiemy, że diagnostyka, izolowanie podejrzanych i chorych oraz unikanie zgromadzeń ludzkich może powstrzymać rozwój epidemii.

Dlaczego więc upieramy się przy przeprowadzaniu wyborów w maju?