Nie napiszę o wielkich tego świata, obłędzie jednych czy wyrachowaniu innych. Na pewno nie napiszę o deeskalacji i innych światowych określeniach na nazwanie państwowej bandyterki. Napiszę o kilkudziesięciu marynarzach na oblężonym okręcie i ich kapitanie.

Ten filmik widział chyba każdy. Jak żaden inny porusza prostotą treści i formy. W słotny poranek krymskiego chłodnego przedwiośnia przy relingu zacumowanego w Sewastopolu okrętu staje jego kapitan, Ołeksandr Honczarow. W kilku minutach prostego wystąpienia opisuje sytuację, w jakiej się znalazł.

Jego okręt został zablokowany przez rosyjską Flotę Czarnomorską. Proponowano mu przejście na jej stronę, porzucenie Ukrainy. Za trzy-czy czterokrotnie wyższy żołd, lepsze warunki mieszkaniowe. Byliśmy zmuszeni odmówić tej propozycji - mówi Honczarow - jesteśmy wierni przysiędze wobec naszego kraju. Nie służymy za pieniądze.

Zakłopotany wymierzonymi w niego obiektywami kapitan oblężonej ukraińskiej jednostki mówi skupiony, ważąc słowa, bez grama patosu. Ukraina i Federacja Rosyjska nie są w stanie wojny. Zdecydowaliśmy się nie używać broni. Jest zamknięta w okrętowym arsenale. Jeżeli zostaniemy zaatakowani, użyjemy pokojowych środków - tu Honczarow bezradnie wskazuje spoczywające na pokładzie węże z wodą i rozwieszone na relingu koce, mające zapewne utrudnić celowanie strzelcom przeciwnika - jeśli zostaniemy ostrzelani, podejmiemy decyzję o użyciu broni.

Skromna gestykulacja i proste słowa ukraińskiego marynarza mają moc. To nie moc bezczelności, zakłamania, wyrachowania, nie marsowa mina przy odmienianiu przez wszystkie przypadki słów sankcje, agresja, deeskalacja.

To głos odpowiedzialnego za swoich ludzi dowódcy, świadomego, że zwykły incydent, nieprzemyślany gest mogą wywołać śmiertelne niebezpieczeństwo, nie tylko dla niego samego i jego ludzi, a jednak głos godności.

Podkomendni Honczarowa to chłopcy, zaplątani w awanturę, wywołaną nie przez nich, i nawet nie przeciwko nim. Oblężeni w zablokowanym okręcie, namawiani do zdrady, świadomi, że kilka dni temu zdrady dopuścił się dowódca całej ukraińskiej floty. Nie mogą zejść na odległe o kilka metrów cum nabrzeże, nie chcący w krymskiej awanturze uczestniczyć. Mają swoje dziewczyny, żony, rodziny. Nie mają w ręku broni. Kapitan Honczarow wie, że jeden przypadkowy wystrzał, atak histerii u któregoś z jego uzbrojonych podkomendnych może wywołać szturm Rosjan i nieobliczalne konsekwencje.

I kapitan Honczarow, i jego marynarze wykonują tylko swój obowiązek. Honczarow dowodzi, oni mu ufają. To proste.

I godne podziwu.

Los okrętu, załogi i kpt. Honczarowa zdecyduje się prawdopodobnie bez ich udziału. Zadecydują wielcy tego świata.

A jednak wielcy są dziś Ołeksandr Honczarow i jego załoga.

Jeśli nie widzieliście filmiku z pięćdziesięcioletnim marynarzem, mówiącym godnie i prostym językiem najoczywistsze rzeczy do ludzi na nabrzeżu, z oblężonego od kilku dni okrętu - zobaczcie. Jego samego, zakłopotanego ale roztropnego i skromnego, i jego stropionych, wystraszonych ale wykonujących swój obowiązek marynarzy. Zapamiętacie ten obraz.

I być może w uznaniu ich postawy, nie mogąc zrobić nic innego, wzniesiecie choć toast - za Honczarowa i jego załogę!

Nie obraziliby się pewnie. To marynarze.

Oby się trzymali.