Mateusz N. zabił policjanta, Andrzeja Struja, mając niespełna 18 lat. Nie grozi mu więc dożywocie, a najwyżej 25 lat więzienia. Na sali sądowej spojrzałem mu w oczy. Nie zobaczyłem nic.

Ani współczucia, ani zakłopotania, ani zdawkowo przed sądem wyrażanego żalu. Spotkałem wzrok kompletnie bezmyślny, pusty.

Wysłuchując zeznań Mateusza N., jego kolegi Piotra R., który przytrzymywał interweniującego policjanta, podczas gdy zabójca dźgał go ponad 20-centymetrowym nożem, a także świadków tego wydarzenia - mogę pokusić się o próbę jego rekonstrukcji.

Dwaj niespełna 18-letni młodzi ludzie po całonocnej zabawie czekają na tramwaj. Zachowują się hałaśliwie. Mateusz dostaje SMS-a od dziewczyny. Jest wściekły, rzuca telefonem. Przyglądający im się z drugiej strony torów 42-letni brodacz pyta, dlaczego. Mateusz przed sądem oświadczył dziś: "bo byłem zły", wtedy odpowiedział ordynarną wiązanką. Zapytał, czemu ten człowiek mu się przygląda: "podobam ci się?" Na to brodacz odpowiada niecenzuralnie.

Wywiązuje się utarczka, brodacz chcąc uspokoić nastolatka pokazuje mu przez tory swoją legitymację policyjną. (Mateusz zeznawał tak podczas śledztwa, dziś przed sądem odwołał to twierdząc, że nie wiedział, że ma do czynienia z policjantem. Sprostował, że sądził, że to legitymacja ochroniarza z pobliskiego centrum handlowego - jakby mogło to mieć znaczenie dla samego faktu popełnienia zabójstwa).

Kłótnia zostaje przerwana przez nadjeżdżający tramwaj. Brodacz wsiada, zajmuje miejsce przy oknie i na odchodnym pokazuje wyrostkowi środkowy palec. Ten nie wytrzymuje, wyciąga z betonowej osłony metalowy kosz i ciska nim w okno tramwaju. Szyba pęka, kosz ląduje w środku. Brodacz wysiada i zmierza do krewkiego wyrostka, ten też rusza w jego stronę. Policjant uderza Mateusza i natychmiast go obezwładnia, wykręcając lewą rękę. Chłopak szarpie się chwilę, w końcu wzywa na pomoc kolegę, Piotra R. Ten podbiega do policjanta, chwyta go za ramię i odciąga od Mateusza. Uwolniony Mateusz sięga za pasek od spodni, gdzie nosi kuchenny nóż. Wyciąga go i kilkakrotnie prawą ręką dźga od dołu siedzącego na ziemi policjanta, trzymanego nadal przez Piotra R.

Piotr R. twierdzi, że chciał tylko pomóc koledze i uwolnić go od napastnika. Kiedy tylko zobaczył nóż, miał puścić policjanta i uciec, a odbiegając zarejestrować kolejny cios nożem, wymierzony przez kolegę. Podobnie zeznaje Mateusz N.

Prokuratura wnioskowała dziś o włączenie do akt dowodów na to, że przebywający w areszcie zabójcy kontaktowali się za pośrednictwem jednego ze współosadzonych - umniejszanie winy Piotra R. to zapewne efekt tych ustaleń.

Przesłuchiwany chwilę później świadek zdarzenia nie ma wątpliwości – pierwszy od ugodzonego nożem odbiegł ten, który go zabił. Drugi z napastników wciąż trzymał policjanta, porzucił go kiedy zabójca już się oddalił.

Zeznający dziś policjant, który kilka minut później zatrzymał zabójcę, wspomniał, że Mateusz nazwał człowieka, którego zabił, "frajerem".

Nie twierdzę, że było dokładnie tak, jak to powyżej opisałem. Ten zapis to suma złożonych dziś zeznań.

Patrzyłem dziś w oczy Mateusza N. Obojętne, bezmyślne. Nie znalazłem w nich ani determinacji zdeklarowanego mordercy, ani pokręconej metafizyki zabójstwa.

Nie było w nim nic.

Postaram się o nim zapomnieć.