Komitet Noblowski od czasu przyznania nagrody Barackowi Obamie nie może mnie zniesmaczyć niczym. Dziś nie zniesmaczył, ale zadziwił. Nagroda za zwalczanie broni, której po raz pierwszy od wielu lat użyto na tak wielką skalę, jak w Syrii - musi co najmniej dziwić.

Gdyby syryjski arsenał broni chemicznej został już zniszczony - zgoda.

Gdyby wcześniej organizacja uniemożliwiła jej użycie - zgoda.

Gdyby nie istniały co najmniej uzasadnione podejrzenia, że używają i w każdej chwili wciąż mogą jej użyć obie (o ile nie więcej) stron, zaangażowanych w wojnę domową w tym kraju - być może.

Mówiąc krótko - gdyby chwalebna oczywiście działalność OPCW zwieńczona była w tym roku sukcesem - przyznanie tej organizacji Pokojowej Nagrody Nobla nie budziłoby zdumienia.

Ale przecież w tym roku, po raz pierwszy od wielu lat, od broni chemicznej zginęło tylko w Syrii blisko 1500 osób!

Czy zatem przyznanie akurat teraz nagrody organizacji, która tę broń zwalcza, nie przypomina nieco ew. nagradzania CIA i FBI za zwalczanie terroryzmu w 2001, kiedy w WTC zginęły tysiące osób?