Powszechnie uważa się, że taśmy z monitoringu, pokazujące zajście z udziałem posła Przemysława Wiplera mają właściwości rozstrzygające o winie, policjantów lub posła. Dlatego opinia publiczna, w tym niżej podpisany, z niecierpliwością czeka na ich ujawnienie. Niżej podpisany podejrzewa jednak, że właśnie przez te właściwości na ujawnienie taśm, o ile nie dojdzie do ich "wycieku", poczekamy jeszcze kilka tygodni.

Dwie wersje prawdy

Sytuację z grubsza znają wszyscy; poseł Wipler podkreśla, że został przez policję pobity, policja podtrzymuje, że to parlamentarzysta wtrącił się po pijanemu w ich czynności służbowe, a dochodzenie w tej sprawie, łącznie z materiałami dowodowymi - przekazała prokuraturze.

To prokuratorzy są więc gospodarzami śledztwa, i to oni decydują, co i kiedy ujawnią.

Ponieważ mimo czupurnych zapowiedzi poseł nie złożył żadnego zawiadomienia o pobiciu przez policję, prokuratorzy badają sprawę z doniesienia policji. Ta jest pewna swojej wersji, udokumentowanej bodaj zarówno zeznaniami świadków (ochroniarzy klubu, taksówkarzy, nawet bezdomnego, który towarzyszył posłowi w drodze do izby wytrzeźwień), jak samych policjantów i nagraniami z monitoringu.

Poseł Wipler podejrzanym

Podejrzanego przesłuchuje się w polskim postępowaniu karnym na końcu. Po pierwsze dlatego, że trzeba wiedzieć, o co chce się go pytać, a to wynika z zeznań świadków i innych dowodów, a po drugie dlatego, że polskie prawo przyznaje podejrzanemu przywilej kłamania, we własnym interesie. Prawa do mówienia nieprawdy nie ma za to osoba, występująca jako świadek. Dlatego właśnie prokuratorzy wciąż jeszcze nie niepokoją oskarżanego o akty pedofilii ks. Gila - nie mają go o co pytać, i nie mogą wymagać mówienia prawdy, skoro kiedy stanie się już formalnie podejrzany - będzie mógł kłamać.

Jeśli wyjaśnienia podejrzanego nie wytrzymują próby zgromadzonych wcześniej dowodów i zeznań świadków, jego przesłuchanie kończy się zwykle postanowieniem o postawieniu mu zarzutów.

Perfidna ochrona - immunitet

Ponieważ Przemysław Wipler jest posłem, prokuratorzy nie mogą go przesłuchać jako podejrzanego i postawić mu zarzutów od razu. Wcześniej na podstawie zgromadzonych dowodów muszą wystąpić o uchylenie jego immunitetu. Prowadząca sprawę prokuratura okręgowa przekazuje taki wniosek do Prokuratora Generalnego, ten kieruje odpowiedni wniosek do Marszałka Sejmu, Marszałek do komisji regulaminowej i spraw poselskich. Komisja pyta posła o stanowisko w tej sprawie. Poseł ma wybór; złożyć oświadczenie, że zrzeka się ochrony immunitetem, bądź odmówić zrzeczenia się i zostawić sprawę decyzji całej izby. To drugie oznacza kolejnych kilka tygodni zwłoki, na rozpatrzenie sprawy przez Sejm.

Zobaczmy w końcu te taśmy

Ponieważ poseł Wipler deklaruje, że wystąpi o uchylenie immunitetu - wypada mu wierzyć, że to przyspieszy bieg spraw. Nie wiadomo czemu mielibyśmy w to wierzyć, skoro wcześniej deklarował, że zgłosi fakt pobicia, a dotąd tego nie uczynił, ale niechże tak będzie.

Minęło kilka tygodni, akta przewędrowały wymaganą procedurami drogę, poseł Wipler zostaje przesłuchany w charakterze podejrzanego - i dopiero wtedy uzyskuje dostęp do zapisu monitoringu z fatalnego dla niego środowego poranka.

Urwany film

Do tego czasu prokuratura, będąca dysponentem taśm, nie ma żadnego powodu, żeby ułatwiać podejrzanemu życie, a tym byłoby z pewnością pokazanie mu tego, co zarejestrowała kamera. Istnieje podejrzenie, że skoro poseł nie był w stanie rozpoznać przybyłego oznakowanym radiowozem na sygnale i "kogutach" umundurowanego funkcjonariusza z odblaskowym napisem POLICJA na mundurze, z przodu i z tyłu, jego wspomnienia z całego zajścia są... dość zatarte. Co za tym idzie, pan poseł może być chyba najżywiej ze wszystkich zainteresowany tym, jak rzeczywiście przebiegały wydarzenia. Dostęp do nagrań przed przesłuchaniem miałby dla niego, by tak rzec, walor poznawczy, i pozwoliłby mu na dopasowanie składanych wyjaśnień do tego, co zarejestrowała kamera.

Medialny "blef"?

Możliwe, że zsynchronizowana już z nagraniem wersja zajścia nie byłaby już takim świadectwem niewinności pobitego posła. I choć Przemysław Wipler sporo dotąd na temat swojej wersji wydarzeń publicznie opowiedział, może się z tego wykręcić zwykłym, popularnym ostatnio "blefem". Żadne z dotychczasowych wyjaśnień przed kamerami nie było składane pod rygorem jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wszyscy z doświadczenia wiemy, że prawo nie zobowiązuje polityków do mówienia przed kamerami prawdy. Rzeczywistość medialna od procesowej może się więc różnić dokładnie tak samo, jak np. kompetencje ekspertów opisane ich słowami na konferencjach różniły się od tych, które sami opisali w zeznaniach, składanych do protokołu w prokuraturze.

Poczekamy, zobaczymy

Jeśli nie dojdzie do przecieku taśm z monitoringu, na ich ujawnienie poczekamy przynajmniej kilka tygodni. Trudno oczekiwać, że z wyżej opisanych powodów wcześniej upubliczni je prokuratura, a jeśli przedstawiają to, co opisują świadkowie - trudno sobie też wyobrazić, że chętnie zechce je ujawniać sam Przemysław Wipler, który będzie miał możliwość zapoznania się z nimi i skopiowania ich.

Pan poseł już dziś słusznie przeprasza za czas, miejsce i samo przystąpienie po pijanemu do akcji.

A może z powodów estetycznych lepiej byłoby na tym poprzestać? Bez roztrząsania samego jej przebiegu?