Zadałem pani marszałek Sejmu Ewie Kopacz skądinąd proste pytanie: "Czy urzędnicy Kancelarii Sejmu, którzy w ubiegłym roku otrzymali idące w dziesiątki tysięcy nagrody pieniężne, nie powinni ich zwrócić, bądź przeznaczyć na cele charytatywne. Tak jak sama pani marszałek i wicemarszałkowie Sejmu postąpili ze swoimi nagrodami." W odpowiedzi usłyszałem m.in., że pytania o te nagrody są inspirowane przez kogoś, kto twierdzi, że Sejm chciał je ukryć.

Zamiast odpowiedzi na pytanie, które zadałem, pani marszałek przedstawiła szereg innych - niestety na zupełnie inne pytania. Ewa Kopacz wyłożyła stertę przepisów, regulujących kwestię przyznawania nagród. Nigdy ich istnienia nie kwestionowałem.

Stwierdziła, że nie jest prawdą, iż fundusz nagród i same nagrody są niejawne. Uchwalane są w budżecie po rozważeniu przez sejmową komisję regulaminową. Nigdy nie twierdziłem, że ktoś nagrody ukrywa.

Pani marszałek stanowczo oświadczyła, że nagrody zostały przyznane w zgodzie z obowiązującym prawem. Nigdy nie odważyłbym się stwierdzić, że jest inaczej.

Pani marszałek stwierdziła, że w Kancelarii Sejmu pracuje ponad 1200 osób i wiele z nich zasługuje na nagrody. Kompetencje wielu z nich znam i cenię, i z pewnością nie śmiałbym tego kwestionować.

Ewa Kopacz wielokrotnie jednak i nieco nazbyt nerwowo zapewniała, że nie ma mowy o tajemnicy, przyznawaniu nagród w sposób niejawny, żyjemy w państwie prawa, gdzie sposób wydawania publicznego grosza jest jawny. I z tym nie chciałbym polemizować.

To wciąż jednak nie była odpowiedź na pytanie, które zadałem. Co więcej, sugestię pani marszałek, że pytanie było inspirowane przez osoby, twierdzące, że nagrody przyznano niejawnie - uznałem za akt nieusprawiedliwionej okolicznościami słownej agresji.

Grupa posłów ujawniła odpowiedź szefa Kancelarii Sejmu, z której wynika, że blisko milion złotych nagród trafiło do niego samego (65 tysięcy złotych), jego zastępcy (56 tysięcy złotych) i dyrektorów biur, nie zaś do wszystkich 1230 pracowników Kancelarii Sejmu.

Być może mówili, że stało się to w tajemnicy. Nie wiem tego i to mnie nie obchodzi, bo nie zmienia faktów - urzędnicy otrzymali nagrody wyższe niż sama pani marszałek. Ta zaś przekazała ją na cele charytatywne, a wypłatę kolejnych nagród - sobie i wicemarszałkom - do końca kadencji zamroziła.

Czy urzędnicy Kancelarii Sejmu nie powinni jej zdaniem postąpić podobnie (tylko o to pytałem)? Nadal nie wiem. Wiem już jednak, że pytanie o nagrody wywołuje u pani marszałek nerwowość i chęć nie tyle powiedzenia czegoś, co po prostu mówienia. Długo i niekoniecznie na temat.