Powołany dokładnie przed miesiącem rząd Ewy Kopacz zmierzył się w tym krótkim czasie z przynajmniej kilkoma poważnymi kryzysami. Co jednak charakterystyczne - wszystkie zostały wywołane przez samych rządzących, bez udziału kogokolwiek z zewnątrz. W tym sensie obecne rządy przypominają socjalizm, wg Stefana Kisielewskiego heroicznie zwalczający problemy, które sam sobie stworzył.

Początek urzędowania powołanego 22 września nowego gabinetu wiążę się z wykrytą przez nas ponad półmilionową odprawą z PKP S.A. dla nowej minister infrastruktury i rozwoju Marii Wasiak. Po kilku dniach zaskoczenia rządzących sprawą z jednej strony i medialnej presji z drugiej - pani premier wyraźnie zażądała, by skoro nie można ich nie wziąć - pieniądze przekazano na cele społeczne. Tak też się stało, to już jednak w cieniu wybuchu kolejnej miny, tym razem podłożonej przez starego/nowego ministra skarbu.

Włodzimierz Karpiński powołał do zarządu PKN Orlen Igora Ostachowicza - byłego ministra w kancelarii premiera Tuska, człowieka uważanego za mistrza w kreowaniu wizerunku. Ostachowicz miałby zarabiać około dwóch milionów złotych rocznie. Kryzys po dwóch dniach znów zażegnała ostra połajanka pani premier - minister położył uszy po sobie, Igor Ostachowicz z pracy w Orlenie zrezygnował.

W kolejnych dniach w izbie wytrzeźwień wylądował znaleziony nocą na ulicy skarbnik PO. Pełniąca faktycznie obowiązki szefa partii pani premier zażądała jego rezygnacji, skarbnik ją po wytrzeźwieniu złożył... i choć dymisja nie została jeszcze przyjęta - nie sypia już na ulicy.

W kolejnych dniach były minister Sławomir Nowak, który w czerwcu zapowiadał, że w ciągu kilku tygodni złoży mandat poselski wyznał, że nie czuje już presji na robienie tego. Ewa Kopacz była bezsilna, bardzo w sprawie podobnych obietnic pamiętliwa opinia publiczna też. Sławomir Nowak nadal pełni mandat poselski i należy do klubu parlamentarnego PO.

Kolejna wpadka rządzącej ekipy, tym razem profesjonalna, to opóźnienie w publikacji ustawy o podatkach spółek zagranicznych. Ministerstwo Finansów nie ostrzegło, Rządowe Centrum Legislacji nie wiedziało, że żeby przepisy miały sens - muszą być opublikowane w terminie. Pani premier znów zażądała wyjaśnień, urzędnicy oddali się do jej dyspozycji (bez sensu, bo zawsze są w dyspozycji szefa rządu), wyjaśnienia, że opóźnienie nie mogło wywołać strat, bo budżet na żadne wpływy z tytułu tych podatków nie liczył - jeszcze bardziej pogmatwało sprawę; skoro wprowadza się podatek, który ma nie przynosić wpływów, to po jaką cholerę w ogóle go wprowadzać? I czemu w takim pośpiechu należało ten błąd naprawić, kolejny raz zmieniając termin wejścia w życie ustawy?

W dosłownie ostatnich dniach minister Sawicki nazwał rolników frajerami. Pani premier go natychmiast zrugała, partyjni koledzy natychmiast za niego przeprosili - i sprawa trwałaby pewnie do dziś, gdyby nie doszczętna kompromitacja, jaką postanowił zafundować sobie, zajmowanemu przez siebie urzędowi Marszałka Sejmu i prowadzonej przez siebie przez ostatnie lata polityce zagranicznej - Radosław Sikorski.

Najpierw, mówiąc najłagodniej - nie najlepiej przemyślany wywiad, udzielony amerykańskiemu dziennikarzowi, potem idiotyczne unikanie pytań ma własnej (!) konferencji prasowej i odsyłanie do ekskluzywnego wywiadu, udzielonego innej gazecie, awantura z dziennikarzami i niepokój partnerów zagranicznych. Potem - tradycyjna w podobnych sytuacjach, spontaniczna połajanka pani premier (tym razem znów występującej nie tyle w roli szefa rządu, co partii) - i kuriozalne wieczorne wyjaśnienia. Kompletnie już niedorzeczne, acz nieuniknione, bo skandal wymagał jakiegoś oficjalnego wyjaśnienia, a zasłonięcie się zawodzącą pamięcią ograniczało do możliwego minimum straty. W tym wypadku owym minimum jest jednak zapewne cała kariera niedoszłego szefa NATO czy unijnej, o zgrozo, dyplomacji.

Żaden z wyliczonych tu kryzysów nie był związany z działaniem jakichkolwiek sił z zewnątrz. Nie doszło do protestów społecznych, nie wystąpiła klęska żywiołowa, niczego nie nagrali kelnerzy. Wszystkie te kryzysy zafundowali sobie nawzajem, a następnie bohatersko starali się zwalczyć sami rządzący.

Jak w znanym powiedzeniu Stefana Kisielewskiego o socjalizmie.

A minął dopiero miesiąc...